„BETASOM. Włoska broń podwodna w bitwie o Atlantyk (1940-1945)” – M. Sobski
Dzieje włoskiej marynarki wojennej to nie tylko próby zapanowania nad Morzem Śródziemnym, ale także zapomniany udział Regia Marina na innych akwenach. Marek Sobski, prawdopodobnie najlepszy badacz dziejów włoskiej wojskowości w Polsce, przypomina o tym w swojej książce.
Historia zawłaszczona przez Kriegsmarine
Hasła „okręty podwodne” i „druga wojna światowa” od lat nasuwają pasjonatom historii jedno skojarzenie – z niemieckimi U-Bootami siejącymi postrach wśród alianckich konwojów na Atlantyku. No, może bardziej świadomi pomyślą też o amerykańskich siłach podwodnych admirała Lockwooda na Pacyfiku dziesiątkujących japońską żeglugę. Jednak o tym, że inne państwa również posiadały swoje okręty podwodne, najczęściej się zapomina. Najbardziej cierpią przez to duże floty – brytyjska, japońska i włoska.
Włosi od wielu lat mają wśród amatorów II wojny światowej przypiętą łatkę „tchórzy” i „oferm”, którym nic się nie udawało. W obiegowej opinii potrafili tylko pić wino, śpiewać i poddawać się tabunami Brytyjczykom czy Sowietom po paru wystrzałach. Warto w tym miejscu gorzko skonstatować fakt, że wojna w Afryce w masowej świadomości toczyła się niemal wyłącznie między „niezwyciężonym” niemieckim Afrika Korps, a oddziałami brytyjskimi. Włosi w tej wizji pełnią rolę co najwyżej dostawki do swoich niemieckich sojuszników. Nie inną opinię otrzymała włoska Regia Marina, marynarka wojenna, której działania najczęściej albo się pomija, albo wyśmiewa, podając jako dowód jej nieudolności klęski na Morzu Śródziemnym. Opracowania dotyczące włoskiej floty wychodziły przy tym, jak dotąd, spod piór brytyjskich i niemieckich historyków, którzy najczęściej umniejszali wkład włoskiej floty w II wojnę. Mówili o niej zupełnie na marginesie, po macoszemu i kpiąco odnosząc się do wysiłków Włochów.
Cała naprzód! Wynurzenie!
Mało kto zdaje sobie sprawę, że Włosi także dysponowali okrętami podwodnymi, nie mniej groźnymi i skutecznymi niż ich niemieckie odpowiedniki. W dodatku grasowały one nie tylko na akwenie śródziemnomorskim, ale także na Morzu Czerwonym i Oceanie Indyjskim. Co więcej, pojawiały się u wybrzeży USA i na Karaibach! Regia Marina w czasie II wojny światowej dysponowała 116 okrętami podwodnymi, a sukcesy włoskich podwodników zapewniły im szóste miejsce pod względem skuteczności w rankingu flot podwodnych od początku istnienia tego rodzaju broni. W toku walk utracono 88 jednostek, na których poległo 3021 włoskich marynarzy. 32 okręty podwodne walczyły na Atlantyku w ramach tak zwanego BETASOM.
Tytułowe BETASOM to włoski akronim od „Bordeaux Sommergibili”, nadany bazie Regia Marina utworzonej w sierpniu 1940 roku we francuskim porcie Bordeaux na mocy porozumienia między Niemcami i Włochami.
Kilka słów o kapitanie autorze
Książka wyszła spod pióra Marka Sobskiego, szerzej znanego jako twórca świetnej strony, facebookowego fanpage’a Wojna Mussoliniego i licznych artykułów i książek na temat armii włoskiej w trakcie ostatniego światowego konfliktu. Od lat umiejętnie żonglując tematami, rzucając ciekawostkami i dobierając w tekstach coś z każdego teatru działań wojennych, na którym pojawili się Włosi – a było ich niemało – usiłuje po prometejsku zmienić sposób postrzegania Włochów. Z przyjemnością stwierdzę, że jestem jednym z przekonanych.
BETASOM… jest efektem badań nad włoską flotą podwodną, sięgających 2013 roku. Jak dotąd, to pierwsza i jedyna w Polsce praca poświęcona włoskim okrętom podwodnym na Atlantyku. Pozycja jest niewielka, liczy zaledwie 199 stron (dziesięć rozdziałów, nie licząc aneksów, wprowadzenia i zakończenia), ale mieści się w niej wszystko, co ważne i interesujące,
Co na pokładzie?
Wstęp kreśli krótkie wprowadzenie do sytuacji politycznej, tłumacząc włoskie powody wejścia do wojny. To doprawdy zarys, autor „nie leciał na objętość”, wciskając do niej to nie jest jej przedmiotem. W następnym rozdziale przechodzi do opisu sprzętu włoskich podwodników i krótkich biografii dowódców. Potem przedstawia historię wyboru miejsca dla bazy, początki organizacji BETASOM i patrole bojowe. Te ostatnie to najważniejsza część książki, tak ilościowo jak i jakościowo, a podzielone zostały na kilka okresów. Scharakteryzowany został każdy patrol każdego okrętu z bazy BETASOM, co jest niesamowitym wręcz dokonaniem. Opisy są ciekawe, na pewno nie przegadane, okraszone ciekawostkami. Do tego autor na bieżąco stara się wyciągać wnioski, które rzutowały na późniejsze walki.
Sporo miejsca poświęcono zmianom w sposobach działań włoskich dowódców i załóg, które stopniowo dochodziły do perfekcji i stawały się groźniejsze od niemieckich kolegów. Niezbitym tego przykładem są losy okrętu podwodnego „Leonardo da Vinci”, który posłał na dno 17 statków o łącznej wyporności 120 tysięcy BRT. Miał zostać wykorzystany w przygotowywanym w tajemnicy ataku na Nowy Jork w 1943 roku do transportu słynnych komandosów, „żywych torped” z „Decima MAS” księcia Junia Valeria Borghesego. W planach były także ambitne ataki na Rio de Janeiro i alianckie porty w Afryce.
Autor podaje liczne, umiejętnie wplecione w tekst ciekawostki dotyczące warunków służby na włoskich okrętach podwodnych, na przykład omawiając konieczność oszczędzania drogich torped czy braki techniczne włoskich okrętów. Wspomniane zostały także tarcia między niemieckimi a włoskimi dowódcami, jak absurdalny wymóg pytania się niemieckiego BdU (Befehlshaber der Unterseeboote – niem. Naczelne Dowództwo Okrętów Podwodnych) każdorazowo o zgodę na atak. Niewątpliwie interesujący dla polskiego czytelnika będzie rozdział dziesiąty, omawiający losy Włochów na Dalekim Wschodzie i historię okrętów „Comandante Cappellini” i „Luigi Torelli”, bodaj jedynych okrętów podwodnych pływających pod trzema różnymi sojuszniczymi banderami podczas II wojny.
Język książki jest bardzo przystępny. Autor sam mawia o sobie, że operuje „ciężkim” językiem, ale tutaj nie sposób to odczuć. Nie jest on zawiły, a do tego urozmaicany od czasu do czasu fragmentami wspomnień. Jeśli miałbym przyrównać do czegoś książkę Marka Sobskiego, tak pod względem formy, jak i treści, byłaby to albo praca Andrzeja Perepeczki U-Booty pierwszej wojny światowej, albo monografia Claya Blaira Hitlera Wojna U-Bootów. To ścisła czołówka pozycji poświęconych działaniom sił podwodnych podczas wojen światowych i kolejny dowód na to, że nie liczy się ilość stron, lecz jakość.
Książka została wydana w miękkiej oprawie i na dobrym papierze, co zasługuje tym bardziej na pochwałę, że publikacja powstała własnym sumptem autora. Choć jestem przyzwyczajony do papieru o niższym stopniu białości, jaśniejszy odcień nie przeszkadzał mi. Bibliografia książki jest szeroka, oparta głównie o włoskie źródła tłumaczone przez autora.
Wynurzenie czy zanurzenie?
Ponieważ czytelnicy Wojny Mussoliniego wiedzą o warunkach, w jakich książka powstawała i jak ciężko przyszło autorowi jej wydanie, minusy są symboliczne i wspomnieć należy o nich wyłącznie dla porządku. Podstawowym była cena książki – będąc w pełni świadomy tego, że została wydana w nakładzie własnym, co wymusiło takie ukształtowanie ceny, by poniesione koszty się zwróciły, muszę powiedzieć, że blisko 80 złotych z wysyłką było zaporowe w momencie zakupu. Mnie to nie odstraszyło, ale niektórych amatorów historii już owszem. O ile jednak mi wiadomo, w ostatnim czasie cena książki uległa znacznemu obniżeniu.
Drugim z minusów był brak rysunków i map. Autor udostępnił adres strony internetowej, gdzie można znaleźć dość bogatą galerię, zatem mankament ten został w pewien sposób zneutralizowany, ale braki podczas lektury są niestety widoczne i odczuwalne. Monotonię tekstu pisanego drobną czcionką urozmaicają od czasu do czasu jedynie tabele, zdjęć w pracy nie ma. Oba wspomniane minusy są jednakże całkowicie zrozumiałe – każda ilustracja podniosłaby cenę druku, a co za tym idzie, końcową cenę książki. Brak dodatków ilustracyjnych należy zatem uznać za czysto kosmetyczny i nie wynikający z winy autora.
Trafiło się ponadto kilka literówek, ale i to niemal natychmiast zostało sprostowane – autor na każdym forum dyskusyjnym, gdzie pojawił się temat jego książki, zamieścił stosowną erratę. Chapeau bas za tak solidne podejście do czytelnika!
Kurs – następna książka?
Jako podsumowanie, odpowiem bardzo krótko na pytanie, czy warto zakupić tę książkę.
Tak. Warto. W Polsce nie znajdzie się nic lepszego na ten temat – i to bynajmniej nie z powodu braków na rynku wydawniczym.
Chciałbym wyrazić nadzieję, że Marek Sobski nie poprzestanie na tej jednej publikacji i pokusi się o kolejną pracę w tematyce włoskich okrętów podwodnych. Mógłbym zasugerować na przykład walki na Morzu Czerwonym, gdzie wydarzyły się historie, które aż proszą o opisanie. Na przykład o okręcie „Axum” i jego jednej z najskuteczniejszych salw torpedowych w historii, czy „Torricellim” i pojedynku artyleryjskim z czterema niszczycielami.
Choć z drugiej strony, czemu pozostawać przy tematyce marynistycznej? Jak wielu recenzentów, odnoszę wrażenie, że polskie wydawnictwa od lat tkwią w wybranych tematach „dyżurnych” i eksploatują je do granic możliwości. Półki w księgarniach pękają od wtórnych publikacji poruszających wciąż te same tematy: Powstania Warszawskiego, generała Andersa, Holocaustu, nazizmu i Żołnierzy Wyklętych, co nie wzbogaca wiedzy czytelnika w żaden sposób. Być może lekka, popularnonaukowa praca o armii włoskiej w czasie wojny byłaby dobrym rozwiązaniem? Zwłaszcza, że pierwszą publikacją autor przetarł sobie już szlak i pokazał się wydawcom z najlepszej strony. Jak by nie było, wierzę głęboko, że Marek Sobski powróci z nową publikacją o dzielnych żołnierzach Mussoliniego, przywracając im należne miejsce w panteonie bohaterów II wojny światowej.
Redakcja: Grzegorz Antoszek Korekta: Anna Kurek
- TYTUŁ - BETASOM. Włoska broń podwodna w bitwie o Atlantyk (1940-1945)
- WYDAWCA - Wojna Mussoliniego
- ROK WYDANIA - 2019
- LICZBA STRON - 199