Poznawanie twórczości Kurta Vonneguta jest interesujące w dowolną stronę – od pierwszej do ostatniej powieści i odwrotnie. Mój przypadek, zgoła odmienny, zupełnie pomieszany, doprowadził mnie w końcu do Tytana.
Kurt na głęboko
Zaczynałem od Rzeźni numer 5. Potem było Śniadanie mistrzów. Dalej już dokładnie nie pamiętam, ale w czasach studenckiego samorozwoju (darujcie język kołczów) nie patrzyłem raczej na chronologię wydania. Brało się, co było, a czego nie było, tego się nie brało. Ot, wolna amerykanka. Ale Vonnegut był, tylko nie trafiłem na Syreny z Tytana. Dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka udało mi się to wreszcie nadrobić.
Przyznaję, że zwlekałem z napisaniem recenzji, żeby książka mi się „uleżała” w głowie. Musiałem przetrawić to, co swoim literackim debiutem zrobił ze mną stary, dobry, szalony Kurt. Musiałem przesiedzieć nad drinkiem kilka dobrych godzin, żeby do końca smakować niezwykłe bogactwo jego myśli, jego świata. I choć nie jest to moja ostatnia książka Vonneguta – czekam jeszcze na Galapagos – to właśnie Syreny z Tytana uważam za najważniejsze. Czemu?
Kurt na kosmicznie
Bo to pozycja, która wprowadza w przebogaty świat wyobraźni Vonneguta, a której ślady można zauważyć w każdym jego późniejszym dziele. Wszędzie będzie coś z niej – w Kociej kołysce religia, w Rysiu snajperze determinizm życiowy, w Rzeźni… zaś Tralfamadoria i Tralfamadorczycy oraz wątki kosmiczne, o rozmachu godnym całkiem dobrej space opery. Dzięki temu Kurt na początku wylądował zresztą w gronie pisarzy-fantastów, dopiero potem przechodząc do grona ciętych komentatorów rzeczywistości.
Syreny z Tytana to opowieść o zdeterminowanych losach Malachiego Constanta, pięknej Beatrycze i zinfundybułowanego chronosynklastycznie Winstona Nilesa Rumfoorda. Zinfundybułowany chronosynklastycznie – wciąż nie mogę nasycić się pięknem tego sformułowania, łechcącym podniebienie w sposób niezrównany (powtórzcie to sobie kilka razy!) – Rumfoord reorganizuje życie Constanta, który był bogaczem, zmieniając go w niezwykłego kosmicznego podróżnika. Przepowiada mu wojaże na trasie Ziemia-Mars-Merkury-Ziemia-Tytan, a Malachi, chcąc ich uniknąć, wpada tylko coraz głębiej w matnię. Ruchome piaski Vonnegutowskiego plecenia losów bohaterów w czystej postaci.
Kurt na ostro
Infundybuła chronosynklastyczna, czyli anomalia kosmiczna, w którą wpadł Rumfoord sprawia, że wie on niemal wszystko i może podróżować niemal wszędzie, ale jednocześnie nie ma go nigdzie. Znajomość faktów, która pozwala mu manipulować Malachim Constantem i własną żoną, Beatrycze, daje mu szansę na radykalną zmianę świata. Jaką? Radykalną. Więcej nie powiem. Ale wszyscy są zamieszani w tę zmianę, choć wszyscy są doskonale na nią obojętni. Tutaj ujawnia się Kurt kontestator, Kurt krytyk rzeczywistości, Kurt, któremu jego świat w ogóle się nie podoba. I jest to Kurt, który mówi ostro i zdecydowanie – o polityce, o religii, o pieniądzach, o władzy, o nas samych. On nie bierze jeńców!
W przyszłości Vonnegut właśnie z tego zasłynie. Przejedzie się po elitach w Recydywiście, zje na surowo niesprawiedliwość ludzkich osądów w Matce noc, ale podwaliny literackiej wielkości to właśnie Syreny z Tytana. Wspaniała, wprost oszałamiająca głębią powieść, napisana przepięknym językiem (którego oddanie jest zasługą pani Jolanty Kozak, za co dziękuję!), porażająca przemyśleniami i bezpośredniością ukrytą pod płaszczykiem fantastyki.
A gdzieś w tle znajduje się Tytan z pięknymi syrenami, z przebywającym tam małym, podobnym do przetykacza, zielonym mechanicznym stworzeniem z odległej planety Tralfamadorii. Bardzo odległej, ale też bardzo bliskiej. Wątek ten, subtelnie wpleciony, jest ważny, ale nie martwcie się – jeśli sądzicie, że to spojler, to mylicie się, bo do ostatnich niemal stron będziecie się zastanawiać, czemu o tym wspominam.
Kocham pana, Kurcie
Wyznałem to gorące uczucie już wcześniej, w innej recenzji. Powtórzę więc to także teraz, bez wstydu i bez żenady. Drugiego takiego na świecie nie było, nie ma i nie będzie, jak infundybuła chronosynklastyczna – długa i szeroka. Vonneguta trzeba czytać, kochać i kłócić się z nim w myślach i nie tylko, kiedy szarpnie za coś, za co, jak mówi poeta, „szargać nie trza, bo boli”.
Kończąc, muszę wspomnieć o wydaniu. Jak cała seria vonnegutowska od Wydawnictwa Zysk i S-ka, także i ta wydana jest w spójnej stylistyce, z okładką niebywale pasującą do treści. Po raz kolejny dziękuję Jędrzejowi Chełmińskiemu za niezrównaną umiejętność alegoryzowania, streszczania książki w obrazie, który rozumiem zwykle dopiero po jej przeczytaniu, kiedy ostatnia strona domknie fabułę. Doprawdy, to wspaniałe uczucie móc posiadać całą tę serię na półce i wracać do niej.
Redakcja: Sylwia Kłoda Korekta: Anna Kurek
- TYTUŁ - Syreny z Tytana
- TYTUŁ ORYGINALNY - The Sirens of Titan
- TŁUMACZ - Jolanta Kozak
- WYDAWCA - Zysk i S-ka
- ROK WYDANIA - 2019
- LICZBA STRON - 380