„Będziecie się bać przez cały czas. Nie wiedząc dlaczego”. Taki tekst można przeczytać na tylnej okładce książki Reida. I rzeczywiście ciągłe napięcie i niepokój towarzyszące lekturze sprawiają, że nie można się od niej oderwać.

Nie wiem, jak sklasyfikować tę powieść. Thriller psychologiczny? Horror? Literatura piękna? Szczerze mówiąc, każda z tych kategorii po części pasuje. Ian Reid stworzył opowieść zupełnie inną niż wszystkie, w której czytelnik, próbując się odnaleźć, ciągle się gubi. Jest tu tajemnica, mrok, wiele niejasności i pytań, a wszystko to okraszone głębokimi, filozoficznymi myślami, które nadają książce nietypowy charakter. Ja jestem totalnie zafascynowana!

Hipnotyzująca i oryginalna opowieść

Główną bohaterką książki jest… no właśnie, dopiero zabierając się za pisanie tej recenzji, dotarło do mnie, że tak naprawdę nigdy nie poznałam jej imienia. Choć czytelnik ma możliwość poznania jej najbardziej skrywanych myśli, obaw i wspomnień, tak naprawdę nie wie o niej tak podstawowej rzeczy. Tak samo jak miejsce akcji, bohaterka pozostaje nieokreślona, dzięki czemu historia przedstawiona w książce staje się uniwersalna. Wiadomo natomiast, kim jest jej chłopak. Jake jest z nią tak naprawdę od niedawna, a ich relacja najwyraźniej, przynajmniej dla bohaterki, zaczyna zmierzać w stronę końca. Jake jest jednak innego zdania, bo właśnie zabiera swoją dziewczynę na farmę swoich rodziców, których pragnie z nią zapoznać. Trudno o bardziej odmienne postrzeganie ich relacji. Bohaterka jest skołowana, nie rozumie do końca swoich uczuć do chłopaka – widzi jego wady, ale także zalety. Co chwilę zadaje sobie pytanie: „może pora z tym skończyć?”, po czym dociera do niej, że Jake jest świetnym, wybitnie inteligentnym facetem, z którym uwielbia rozmawiać.

To właśnie ich dysputy są bardzo ważną częścią powieści. Podczas swojej długiej podróży na farmę poruszają najróżniejsze tematy, a bohaterka przytacza także wiele tego typu filozoficznych rozmów w licznych retrospekcjach. Mamy tu więc głęboką myśl, która jednocześnie nadaje opowieści nietypowy, jedyny w swoim rodzaju klimat. Jednocześnie retrospekcje wprowadzają niepokój – są często krótkie, jakby pourywane, mieszają w głowie, dodają kolejne pytania, na które trudno jest znaleźć odpowiedzi. Jest w tym wszystkim coś hipnotyzującego i chociaż na pierwszy rzut oka byłam do tej książki niezbyt przekonana, okazało się, że jej oryginalna konstrukcja i cała reszta sprawiły, że przeczytałam ją w zaledwie kilka godzin.

To prawda, będziecie się bać

To, co dzieje się później, jest już horrorem na całkiem niezłym poziomie. Nie, nie ma tu duchów, zjaw czy nawiedzonych domów, są za to głęboko niepokojący ludzie i drobne sytuacje, które mrożą krew w żyłach. Czytelnik wkręca się, stawia – chcąc, nie chcąc – w sytuacji bohaterki, odczuwając przy tym nieco grozy, dyskomfortu i otoczkę szaleństwa. Te emocje towarzyszyły mi niemal przez cały czas i pomimo tego, iż nie było tu wielkich wybuchów strachu, to ten ciągły niepokój, lekki chłód towarzyszący lekturze i subtelne sugestie wywołujące gęsią skórkę są według mnie strzałem w dziesiątkę. Wiadomo, że to, co najbardziej straszy, dzieje się w ciszy. Tak było i tym razem.

Czytelnik niemal cały czas wyczekuje jakiejś bomby, która przecież musi w końcu wybuchnąć. Nie ma jej, nic nie powala na kolana, jednak zakończenie jest bardzo zaskakujące. Podczas lektury miałam co najmniej kilka typów na rozwiązanie zagadki towarzyszącej opowieści, jednak nie wpadłabym na to, czym zaskoczył mnie autor – za to należą się wielkie brawa.

Muszę jednak zaznaczyć, że z powodu nietypowej konstrukcji, łączenia różnych form, bardzo krótkich, a jednocześnie galopujących myśli, nie będzie to książka dla każdego. Może się wydawać trudna w odbiorze i z pewnością nie jest to powieść lekka, którą czyta się jedynie dla zabicia czasu. Jeśli zdecydujecie się ją przeczytać, miejcie w zanadrzu kilka godzin wolnego czasu, aby naprawdę wczuć się w atmosferę, którą kreuje Reid. Wtedy na pewno będziecie zadowoleni.

Książka a film

Książka Iana Reida została niedawno zekranizowana przez Charliego Kaufmana, reżysera filmów Być jak John Malkovich Zakochany bez pamięci, i dzięki temu ukazało się wydanie z filmową okładką. Przed napisaniem tej recenzji stwierdziłam, że warto obejrzeć także i film, który jest obecnie dostępny na Netflixie. Skoro książka tak bardzo mnie wciągnęła, być może produkcja będzie równie fascynująca?

Obraz na początku jest niezwykle podobny do książki, co jest według mnie dużym plusem. Później pojawiają się mniejsze lub większe zmiany, ale jeśli przeczytaliście już książkę i znacie zakończenie, te zabiegi będą dla Was zrozumiałe. No, przynajmniej większość. Nie do końca rozumiem jednak je wszystkie. Wydaje mi się, że kilka scen byłoby zdecydowanie ciekawszych, gdyby zostawiono je takimi, jakimi były w powieści. Podczas gdy książka ma ten swój klimat pełen grozy i napięcia, filmowi go nieco brakuje.

Nie można jednak tej produkcji nie nazwać ambitną. Czasami miałam jednak wrażenie, że jest taka aż za bardzo. Nie zrozumcie mnie źle, nie krytykuję całego filmu, bo był naprawdę dobrze zrobiony, ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jeżeli ktoś nie czytał książki, to w ogóle nie załapałby, o co chodzi. Jak się zresztą okazuje, miałam rację, bo w Internecie można znaleźć liczne wyjaśnienia fabuły.

Koniec końców zdecydowanie punkt przyznaję książce. Nie jestem tym faktem zdziwiona i Wy pewnie też nie. Zazwyczaj, gdy przeczytamy już książkę, czujemy lekki niedosyt i mamy wrażenie, że film jest kilka kroków w tyle. Tak było i tym razem, choć jeśli już przeczytacie Może pora z tym skończyć, zachęcam Was do obejrzenia ekranizacji. Przekonajcie się sami.

Redakcja: Sylwia Kłoda
Korekta: Anna Kurek
  • TYTUŁ - Może pora z tym skończyć
  • TYTUŁ ORYGINALNY - I'm Thinking of Ending Things
  • AUTOR - Ian Reid
  • TŁUMACZ - Bartosz Kurowski
  • WYDAWCA - Prószyński i S-ka
  • ROK WYDANIA - 2020
  • LICZBA STRON - 240

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *