Nie ma tu akcji, nie ma dialogów. Akapity mają po kilka stron, a zdania po parę linijek. Nie jestem pewna, jak zakwalifikować Pierścienie Saturna, ale czy to ważne? Wiem za to, że było to jedno z tych doświadczeń czytelniczych, które trafiają się niewiele razy w życiu. To dla takich książek w ogóle czytam.
Popełniłam błąd. Zaczęłam czytać tę książkę powoli, bo już od pierwszych stron wiedziałam, że tak właśnie trzeba, ale udało mi się wytrwać w tej niespiesznej lekturze tylko przez pierwsze dwa rozdziały. Potem nie mogłam się już powstrzymać i pochłonęłam ją zdecydowanie za szybko, mimo to starając się wytężać uwagę. Bez tego nie da rady. Wiem na pewno, że będę musiała do niej wrócić i najchętniej zrobiłabym to od razu, ale tak nie potrafię – może nawet trochę się obawiam? Nie ma chyba trafniejszego określenia na stan umysłu podczas czytania niż to, którego użył w posłowiu Maciej Płaza: „zahipnotyzowani”. Kto raz da się urzec prozie Sebalda, być może nie będzie już tym samym człowiekiem.
Pierścienie Saturna to jedna z późniejszych i najważniejszych książek Winfrieda Georga Sebalda (1944-2001), która ukazała się w 1995 roku, sześć lat przed tragiczną i nagłą śmiercią pisarza w wypadku samochodowym. Sebald pochodził z Niemiec, ale w młodości wyemigrował do Wielkiej Brytanii, gdzie studiował, a później pracował na Uniwersytecie w Manchesterze i Uniwersytecie Anglii Wschodniej w Norwich. Był nie tylko prozaikiem, ale również poetą, eseistą i literaturoznawcą typowanym do Nagrody Nobla, której zdobycie uniemożliwiła mu zbyt wczesna śmierć. Odrzucił swoje imiona, ponieważ uważał je za nazistowskie, a w gronie bliskich posługiwał się imieniem Max. Mimo że mieszkał w Anglii, pisał po niemiecku, a jego książki na język polski przetłumaczyła Małgorzata Łukasiewicz, którą miałam okazję poznać przy okazji lektury Zbója Roberta Walsera. W serii „Sebald” Wydawnictwo Ossolineum wznawia ważne dzieła tego autora – do tej pory ukazały się Opis nieszczęścia. Eseje o literaturze i powieść Austerlitz, a na przyszły rok zapowiedziane są kolejne dwie powieści, Wyjechali i Czuję. Zawrót głowy.
Chodzę, więc jestem
W opisie można przeczytać, że Pierścienie Saturna to „opowieść o podróży, w której najważniejszym bohaterem jest czas”. Dodałabym jeszcze jednego – pamięć. Sebald zdaje relację z wędrówki, którą odbył w 1992 roku po Anglii Wschodniej, konkretnie po hrabstwie Suffolk. Nie jest to jednak prosty, liniowy zapis drogi przemierzonej od punktu A do B. Autor przedstawia swoją historię z perspektywy czasu – już na początku informuje, że rok później trafił do szpitala, gdzie sporządził notatki z podróży, ale to nie one stanowią finalną wersję opowieści. Sebald przepisał je po upływie kolejnego roku, mieszając je ze wzmiankami o przeprowadzanych w tym czasie badaniach i innych działalnościach. Powstało w ten sposób dzieło wyjątkowe, powieść dygresyjna, w której przeżycia z podróży łączą się siatką luźnych skojarzeń ze wspomnieniami osób, miejsc, wydarzeń historycznych i tych z życia prywatnego autora. Relacja z trwającej sześć dni wędrówki wzbogacona tymi dodatkowymi treściami urasta do rangi uniwersalnej opowieści o przemijaniu oraz potędze ludzkiego umysłu i pamięci.
Niezwykłość tej powieści-eseju-dziennika polega na tym, że nigdy nie wiadomo, o czym będzie traktować następna strona. Widok namiotów rybaków rozstawionych na brzegu morza pobudza wyobraźnię Sebalda, który od rozważań na temat trudów ich życia przechodzi do przedstawienia stanu rybołówstwa na tych terenach, a zaraz potem do oglądanego w dzieciństwie filmu edukacyjnego o połowie śledzi. To tylko przykład tego, jak skonstruowany jest ten zapis podróży – to nie tylko fizyczna wędrówka po Suffolk, ale również meandryczna wyprawa w głąb pamięci, erudycji, wyobrażeń i skojarzeń autora. Funkcję Proustowskich magdalenek może sprawować wszystko – wspomniane już namioty, widok oparów nad jeziorem, mijany mostek, przelotna myśl, przeczytany kiedyś artykuł. Całość urozmaicają zdjęcia w większości autorstwa Sebalda (można go dostrzec na jednym z nich), portrety i fragmenty rękopisów lub wycinki z gazet, wszystko ściśle powiązane z podejmowanym właśnie tematem.
Wędrowiec nad morzem mgły
Podczas lektury nieraz przyłapywałam się na tym, że po prostu się zgubiłam, ale ani trochę mi to nie przeszkadzało, przeciwnie, nie mogłam się nadziwić, jak wbrew pozorom spójna jest ta powieść. Sebald tak płynnie przechodzi od tematu do tematu, a przy tym tak czaruje frazą, że zagubienie jest nieodłączną częścią poznawania tego dzieła, przynajmniej za pierwszym razem, kiedy czytelnik nie spodziewa się, z czym przyjdzie mu się zmierzyć. Mimo szerokiej rozpiętości tematycznej, wszystkie wątki łączy co najmniej jedno – rozpad. Autor, wędrując po wschodnioangielskiej prowincji, obserwuje ślady dawnej świetności mijanych miejsc, zwiedza ruiny dworów i innych budynków, spaceruje po opustoszałych miasteczkach, ożywia je mocą swojej wyobraźni i wiedzy o ich historii. Momentami sam dziwi się, skąd biorą się niektóre jego myśli i skojarzenia, w którą stronę podąża jego umysł, niejako bez udziału woli. Zagubienie towarzyszy nie tylko czytelnikowi.
Z Dunwich moja trasa wiodła zrazu obok zrujnowanego klasztoru Franciszkanów, polami i przez najwyraźniej od niedawna dziko puszczający się lasek, gdzie karłowate sosny, brzozy i kępy janowca rosły tak gęsto, że z trudem posuwałem się naprzód. Zamierzałem już zawrócić, gdy nagle wyszedłem na otwartą przestrzeń. Przede mną rozpościerało się w kierunku zachodnim wrzosowisko, mieniące się od bladego fioletu do nasyconej purpury, przecięte białym, krętym duktem kolein. Zagubiony w nieustannie krążących mi po głowie myślach i jak odurzony tym szaleństwem kwitnienia, wędrowałem piaszczystą koleiną, aż ku swemu zdumieniu, by nie rzec – przerażeniu, znalazłem się znowu przy tym samym dzikim gąszczu, z którego godzinę temu albo, jak mi się teraz zdawało, w odległej przeszłości się wynurzyłem. Jedyny punkt orientacyjny na bezdrzewnej pustaci, dziwaczna willa z oszkloną wieżyczką widokową, która na zasadzie absurdalnego skojarzenia przypominała mi Ostendę, w trakcie mojej nieuważnej wędrówki, co teraz dopiero sobie uświadomiłem, pojawiała się w całkiem nieoczekiwanej perspektywie, już to blisko, już to daleko, a przemian po lewej i po prawej ręce, a raz nawet wieżyczka, niejako dokonując roszady, szybciutko przeniosła się z jednej strony budynku na drugą, całkiem jak gdybym nagle zamiast rzeczywistej willi miał przed sobą jej lustrzane odbicie […] Nisko nawisłe ołowiane niebo, chorobliwy fiolet wrzosowiska, od którego mącił się wzrok, szumiąca w uszach jak morze w muszli bezdźwięczność, wciąż otaczające mnie roje much – wszystko to napawało mnie lękiem i uczuciem niepokoju (s. 175-176).
Meandry umysłu
Nie będę ukrywać, że ta powieść spodoba się raczej koneserom niż czytelnikom szukającym wartkiej akcji, bo po prostu jej tu nie znajdą. Przedstawiony wyżej fragment idealnie odzwierciedla nastrój opowieści i oszałamiająco piękny, hipnotyzujący styl autora. Nie mogę wyjść z podziwu dla tłumaczki, wirtuozki słowa i frazy. Sebald nieustannie krąży od jawy do snu, nie zawracając sobie specjalnie głowy ich rozróżnianiem, a wszystkie, nawet najdrobniejsze wątki są dla niego równie istotne. Rzeczywistość przefiltrowana przez jego wrażliwość i wiedzę nabiera niepowtarzalnego charakteru, którego nie może doświadczyć nikt inny. Tę rzeczywistość wypełnia cierpienie, zbrodnie, melancholia, upadek i cienie minionych lepszych czasów, ale jednocześnie pewien spokój i akceptacja takiego stanu rzeczy. Jak pisze Maciej Płaza:
Pierścienie Saturna przemierza się jak dziwny sen – nie, to jeszcze nie to: owszem, jak zauważa Sebald, sny mają pewną specyficzną ostrość konturu i wyrazistość emocji; do snów prozę tę upodabniają też swoboda skojarzeń i obsesyjna równoważność szczegółów, ale czytając ją, odnosimy zarazem zupełnie nieoniryczne wrażenie, że pod powierzchnią narracji rozciąga się niezmiernie skomplikowana, lecz skończona sieć korespondencji, nieprzewidywalnych, choć uzasadnionych powtórzeń, sekretnych związków łączących wszystkie rzeczy – że istnieje jakaś tajemna całość, której nie umiemy wprawdzie ogarnąć myślą, ale intuicyjnie jesteśmy jej pewni (s. 307).
Pierścienie Saturna aż proszą się o czytanie wciąż od nowa, znajdowanie szczegółów wcześniej pomijanych i zwracanie uwagi na inne wątki. Na interesujące tropy i motywy wskazuje w posłowiu Płaza, ale myślę, że w powieści kryje się więcej znaczeń, które trudno zawrzeć na kilkunastu stronach. Książkę można interpretować na różne sposoby – metafora pierścieni Saturna jest na tyle pojemna, że daje szerokie pole do popisu, podobnie użyte w podtytule słowo „pielgrzymka” zamiast na przykład „wędrówka” czy „tułaczka”, choć to ostatnie chyba pasowałoby bardziej do pozornie bezcelowej włóczęgi po bezdrożach. Pielgrzymka to poszukiwanie, czego więc Sebald szuka w zaułkach swojej pamięci? Prawdy o sobie, świecie, kulturze? Może wszystkiego, ale jeszcze tego nie wiem.
Redakcja: Sylwia Kłoda Korekta: Grzegorz Antoszek
- TYTUŁ - Pierścienie Saturna. Angielska pielgrzymka
- TYTUŁ ORYGINALNY - Die Ringe des Saturn. Eine englische Wallfahrt
- TŁUMACZ - Małgorzata Łukasiewicz
- WYDAWCA - Wydawnictwo Ossolineum
- ROK WYDANIA - 2020
- LICZBA STRON - 328