Nawet nie wiedziałam, jak bardzo czekałam na tę książkę, dopóki jej nie przeczytałam. Jeśli to jest ta rzekomo „gorsza”, drugorzędna proza Melville’a, o której sądzono tak przez całe dekady, to wolę nie myśleć, jaką ucztą są jego powieści.
W kleszczach rynku
Nowele i opowiadania Hermana Melville’a (1819-1891) powstały w bardzo krótkim, jak na ich objętość i różnorodność tematyczną, czasie: od 1853 do 1856 roku. Nie był to dobry okres w życiu pisarza, minął czas jego największej popularności i uznania, którymi cieszył się po opublikowaniu debiutanckiej powieści Taipi i jej kontynuacji, Omoo. Kilka lat później komercyjna klęska Moby’ego Dicka i Pierre’a, czyli dwuznaczności zmusiły Melville’a do rezygnacji z dotychczasowej wizji literatury i przyjęcia zasad magazynów „Putnam’s Monthly Magazine” i „Harper’s New Monthly Magazine”, jeśli chciał nadal zarabiać pisaniem. Mając rodzinę na utrzymaniu, zgodził się na ograniczenie rozmiarów tekstu i autocenzurę obyczajową. Ale czy jego proza rzeczywiście jest tak niewinna, jak życzyli sobie tego wydawcy?
Przywołuję ten kontekst, ponieważ pomaga w zrozumieniu pewnych rozwiązań fabularnych i stylistycznych, które może wyglądałyby inaczej, gdyby autor nie musiał zastosować się do poleceń redaktorów. Możliwe, że Melville pisałby kolejne powieści zamiast opowiadań, bo nie był zadowolony z efektów swojej pracy, czuł wewnętrzny rozłam między pragnieniem pisania tak, jak chce jak i najlepiej potrafi, a koniecznością zarobienia pieniędzy. Mimo tych wewnętrznych i zewnętrznych przeszkód stworzył nowele, którym na pierwszy rzut oka nie można było nic zarzucić, co nie znaczy, że rzeczywiście spełniały narzucone warunki. Melville, próbując jakoś pogodzić sprzeczne dążenia artystyczne i komercyjne, zawarł w opowiadaniach wiele drobnych sugestii, przesunięć i niedopowiedzeń zmieniających ostatecznie wymowę całości, ale trzeba dobrze się wczytać, aby to zauważyć. Więcej o sposobach zwodzenia odbiorcy i kontekście biograficznym pisze Mikołaj Wiśniewski w pierwszej z trzech części posłowia, które choć trochę rozjaśnia wieloznaczność tej prozy i wskazuje, na co zwrócić uwagę. Jak można przeczytać na okładce: „Dalej czytelnik musi radzić sobie sam. Tadam.”
Obserwator, polemista, ironista
Na niniejszy zbiór składa się szesnaście ułożonych chronologicznie opowiadań i wspomniane posłowie Mikołaja Wiśniewskiego i Adama Lipszyca. Niektóre z nich liczą kilka-kilkanaście stron, inne kilkadziesiąt, a najdłuższe nawet ponad sto. Melville porusza najróżniejsze tematy, między innymi: krytykę ówczesnego kapitalizmu, nierówności społecznych i dewocji, satyryczne ujęcie stereotypowego życia rodzinnego, spirytyzmu, rasizmu i amerykańskiej megalomanii. Często za podstawę utworów obiera prawdziwe wydarzenia lub relacje z podróży, ale tworzy ich nowe interpretacje, kładzie nacisk na inne kwestie, dodaje szczegóły. Robi to z wyczuciem, w czym pomaga mu z pewnością jego własne doświadczenie marynarza i podróżnika. Jednak mimo wielości poruszanych problemów, umiejscowienia akcji i mylących tytułów zdecydowana większość opowiadań, jeśli nie wszystkie, traktuje o człowieku, jego próbach samopoznania i odnalezienia się w świecie, klęskach i kruchych zwycięstwach, relacjach z sobą i innymi. Do tego można zresztą sprowadzić wiele wybitnych dzieł literackich, niezależnie od przywdzianego przez nie kostiumu.
Nie mniej istotnymi cechami wspólnymi są również bardzo częste odwołania do Biblii i wydarzeń historycznych, które częściowo wyjaśnione są w przypisach, oraz oryginalne porównania i opisy. Dzięki nim przedstawione wydarzenia nabierają charakteru uniwersalnego, nawet jeśli osadzone są we współczesnym autorowi miejscu i czasie – czy to na Wall Street, w Londynie, na nieokreślonej prowincji, statku, czy wyspach Galapagos. Niektóre opowiadania oparte są na kontrastowych zestawieniach – w Dwóch świątyniach, Leguminie biedaka i okruchach ze stołu bogacza oraz Raju Kawalerów i Tartarze Panien są widoczne już w samym tytule, ale w innych bywają przesunięte na drugi plan, przez co może wydawać się, że odgrywają mniejszą rolę. Dzięki temu rozwiniętemu repertuarowi środków stylistycznych, oczytaniu i uważnym obserwowaniu rzeczywistości Melville polemizuje z zastanymi lub nowymi poglądami w taki sposób, że „kto ma wiedzieć, ten wie”, ale trzymając się zasad magazynów i nie rezygnując całkowicie z artystycznych ambicji. Oprócz pięknego języka, bogactwa opisów, niedomówień i niejasności, uwagę zwraca humor, często nieoczywisty i ironiczny, ukryty pod maską powagi, który niekiedy zupełnie zmienia końcową wymowę całości.
Mistrz iluzji
Nie będę oryginalna, jeśli powiem, że moim ulubionym opowiadaniem jest Kopista Bartleby, czyli opowieść o Wall Street. Historia nowojorskiego prawnika i tytułowego kopisty zaczyna się zupełnie zwyczajnie, od szczegółowego opisu codzienności kancelarii, jej pracowników i rutynowej pracy. Wszystko zmienia pojawienie się nowego pracownika, Bartleby’ego, który po jakimś czasie przestaje wykonywać swoje obowiązki. Od tego momentu opowieść koncentruje się na dziwnej relacji szefa i podwładnego, z jakiegoś powodu wciąż zatrudnionego, ale w dalszym ciągu wypowiadającego posłuszeństwo. Kancelaria to mikroświat z jasno określonymi zasadami funkcjonowania, gdzie każdy wie, co ma robić i jak się zachowywać. Obecność Bartleby’ego wytrąca z równowagi prawnika i pozostałych pracowników, jego postępowanie kwestionuje wszystko, co dotąd uznawali za pewnik. Bunt kopisty sprawia, że jego pracodawca po raz pierwszy zaczyna się zastanawiać nad sobą i swoim środowiskiem – wcześniej, pochłonięty rozwojem kancelarii nigdy nie miał na to czasu. Bartleby pojawia się znikąd, nic o nim nie wiadomo. Konsekwencja i pozorna nieracjonalność jego ciągłej odmowy wpływają na prawnika, który próbuje rozgryźć nowego pracownika, ale nie jest w stanie tego zrobić. Kopista… jest więc opowieścią nie tylko o ówczesnym kapitalizmie zmieniającym ludzi w bezrefleksyjne maszyny, ale podejmuje również problem tego, co uznawane jest za zdrowie i chorobę, tego, co „normalne” i poza to wykraczające. Wreszcie pojawia się wątek rozbijania zastanej rzeczywistości, jej kruchości i umowności, którą tak łatwo można zdemaskować.
Drugim opowiadaniem szczególnie zapadającym w pamięć jest Benito Cereno, powstałe na kanwie prawdziwego wydarzenia z 1799 roku. Opisuje jeden dzień z podróży kapitana statku towarowego, Amasy Delano, i kapitana statku niewolniczego, Benita Cereno, którzy spotkali się przypadkiem podczas postoju pierwszego z nich. Większość hiszpańskiej załogi Cereno zmarła na skutek chorób, kończyły się zapasy i woda, więc Delano postanowił pomóc pozostałym przy życiu. Nie wiedział jednak, że ten dzień skończy się inaczej, niż mógł przypuszczać. Melville znał relację kapitana z jego książki, ale rozwinął ją, trochę zmienił i ubarwił, skupiając uwagę na budowaniu nastroju, opisach, w których liczy się każdy szczegół, i relacjach między kapitanem Delano a Hiszpanami i Afrykańczykami. Mimo że w tym opowiadaniu autor zastosował narrację trzecioosobową, posługuje się mową pozornie zależną. Zwiedziony w ten sposób czytelnik myśli, że punkt widzenia narratora jest obiektywny, jak w przypadku narratora wszechwiedzącego, tymczasem wszystkie wydarzenia są ukazywane z perspektywy Delano. Jego sądy i oceny przedstawiane w narracji trzecioosobowej są więc zakamuflowane, łatwo zapomnieć o tym, że są to tylko jego obserwacje. Na stu dwudziestu stronach opisujących przebieg jednego dnia Melville jednocześnie ciągle daje wskazówki w postaci drobiazgowych opisów konkretnych przedmiotów, zachowań, incydentów i reakcji, ale z drugiej każe oglądać wszystko oczami kapitana. Jego geniusz polega na doskonałym ujęciu tej dwoistości, dopiero po końcowym wyjaśnieniu widać, jak żartuje sobie z czytelników, którzy podobnie jak Delano patrzyli, lecz nie widzieli.
Podsumowanie
Żałuję, że muszę się ograniczyć do tak enigmatycznych uwag, ale trudno powiedzieć coś na temat tych opowiadań bez spojlerów. O prawie każdym z nich można pisać dosłownie całe prace i wiele ich już powstało. Ich potężny ładunek symboliczny pozwala na wielość interpretacji, a jeśli nie zna się dokładnie realiów ówczesnego życia, idei zajmujących społeczeństwo i książek czytanych przez autora, jedna lektura nie wystarczy na przyjrzenie się im tak, jak na to zasługują. Proza Melville’a wymaga czasu i uwagi, ale jest tego warta. Wiem, że na pewno do nich wrócę, być może kiedy będę wiedziała więcej lub znała choć część książek, którymi inspirował się autor.
Na koniec zostawiam kilka komentarzy odnośnie samego wydania i tym razem nie mam na myśli szaty graficznej. Przede wszystkim szkoda, że przypisy są umieszczone na końcu książki, a w tekście nie ma do nich odnośników, co bardzo utrudnia czytanie, bo trzeba albo ciągle znajdować właściwą stronę z przypisami, albo ją sobie przytrzymać. Przydałaby się też żywa pagina z tytułami opowiadań, jak w przypadku antologii różnych autorów (na przykład Opowieści niesamowitych). Być może zwracam na to uwagę w wyniku zboczenia zawodowego, ale jej obecność rzeczywiście mi pomaga. Ostatnia rzecz to za mały rozmiar tekstu w posłowiu – o ile rozumiem taki zabieg w przypadku kilku stron, to czytanie sześćdziesięciu jest nieco męczące. Szkoda, żeby ktoś przez to nie przeczytał tak interesującego posłowia. Pomijając jednak te drobne niedogodności, bardzo się cieszę, że krótkie utwory Melville’a ukazały się w całości. Przestał być dla mnie anonimowym nazwiskiem, pisarzem-ikoną, którego kojarzyłam tylko ze słyszenia, a stał się człowiekiem. Pozostaje mi tylko sięgnąć po niedawno wydane przez PIW powieści, tylko kiedy to wszystko? 🙂
Redakcja: Sylwia Kłoda Korekta: Grzegorz Antoszek
- TYTUŁ - Nowele i opowiadania
- TŁUMACZ - Tomasz S. Gałązka, Barbara Kopeć-Umiastowska, Krystyna Korwin-Mikke, Adam Lipszyc, Krzysztof Majer, Marcin Rychter, Marcin Szuster, Mikołaj Wiśniewski
- WYDAWCA - Państwowy Instytut Wydawniczy
- ROK WYDANIA - 2020
- LICZBA STRON - 664