Napisana kompulsywnie, tak, jakby stłumione przeżycia wylały się na kolejne strony, zaskakując szczerością i intensywnością. Kompulsywność przenosi się również na czytelnika, wiedzącego już po pierwszych zdaniach, że czeka go długa i emocjonalna podróż, której nie będzie mógł przerwać.
Poszukiwania
Na rodzinnej fotografii Rottenberg można dostrzec przedstawicieli wielu kultur i wyznań, są wśród nich Rosjanie, Polacy i Żydzi. Szukając swoich korzeni, Anda Rottenberg drobiazgowo odtwarza to, co może wydobyć z mrocznych korytarzy przeszłości prowadzących przez łagry, gułagi, getta i obozy koncentracyjne. To zadanie pochłania ją, męczy, zmusza do wysiłku. Przegląda więc zdjęcia, które wcześniej jej nie interesowały, otacza się rozległą literaturą, próbuje znaleźć początek, poskładać rozrzucone fragmenty historii:
Najpierw rozkładam zdjęcia ze skąpego archiwum ojca, które już wcześniej wyrwałam z albumu. Przyglądam się twarzom […]. Używam lupy, żeby odcyfrować jakieś wyblakłe resztki napisów na rewersach. Ale to za mało. Te twarze zastygły dopiero po wybuchy wojny, przyłapane znienacka w trakcie przeprowadzki do getta albo już tam na nowym miejscu. W archiwum ojca nie pozostał żaden ślad wcześniejszego życia. Czas przedwojenny jest pozbawiony wyglądu, zionie pustką jak cmentarz w Nowym Sączu (s. 113).
Autorka koncentruje się nie tylko na tych, którzy już odeszli, ale też na członkach swojej rodziny rozrzuconych po całym świecie. Gdzie są, co robią, w jakiego Boga wierzą? Odwiedza ich, rozmawia, zadaje pytania, mając nadzieję, że uzyskane odpowiedzi wypełnią luki. Równolegle toczy się jedno, jakże ważne i obciążające emocjonalnie śledztwo, od którego długo ucieka – szuka swojego syna Mateusza. Dwa lata czeka na telefon, a może nie czeka, może odkłada to, czego najbardziej się obawia? Aż w końcu przychodzi czas, gdy chce poznać prawdę, doskonale przeczuwając, jaka będzie. To też książka o pedagogicznych poszukiwaniach i wyborach. Matka Rottenberg wybiera „metodę surową, bez pochwał i karesów” (s. 295). A jaką drogą podąża autorka? Jaką jest matką?
Czuła tęsknota
Mateusz to wrażliwe dziecko. Gdy ma trzy i pół roku, mieszka z mamą na Helu. Często chodzą oglądać morze, a on pewnego wieczoru mówi jej: „Wiesz, jest mi jakoś smutno, bo niebo jest takie wielkie i morze jest też takie wielkie” (s. 215). Anda Rottenberg łapie wiele takich momentów z przeszłości i wyciąga je, przygląda się im z uwagą, pochyla nad nimi bardziej niż kiedyś. Zastanawia się, jaką jest matką na różnych etapach życia własnego dziecka. Chce je chronić przed złem i bezwzględnością świata, ale jednocześnie dać mu przestrzeń na zdobywanie doświadczania. Silna relacja z dzieckiem z czasem się zmienia, autorka zastanawia się, „kiedy przestałam być jego mamusią, a stałam się jakąś daleką krewną funkcjonującą na zewnątrz jego świata” (s. 324).
Czy Anda potrafiłaby dać Mateuszowi to, czego mu brakuje, gdyby mogła jeszcze raz przeżyć swoje macierzyństwo? Ta książka zaskakuje szczerością wyznań, przenikliwą autorefleksją, głęboko wyrytymi wzorcami z domu rodzinnego, przeszłością, która wpływa na nas, choć często uświadamiamy to sobie później. To przychodzi chyba z wiekiem, dojrzałością, nabytymi doświadczeniami.
To książka o wielu tęsknotach. Za chwilami, które bezpowrotnie minęły, które możemy odtworzyć po latach, mając nadzieję, że nic nam nie umyka. Za młodością, pełnym zdrowiem, ciekawością świata i chęcią na nowy dzień, na nową pracę, wyzwania i możliwości. To książka o stratach, które są wpisane w nasze życie. O odejściu rodziców, żegnaniu krewnych, utracie cierpliwości, smaków, zapachów, zainteresowań.
Morze chwil
Znana historyczka i krytyczka sztuki usuwa się w cień, by dać przestrzeń Andzie Rottenberg schowanej gdzieś głębiej. Poznajemy jej prywatne oblicze, „miliony chwil, najczęściej błahych dla innych” (s. 15). Autorka odważnie odsłania swoje uczucia, dzieli się z nami najbardziej intymnymi fragmentami własnej historii. Tu nie ma pudrowania, sztucznych uśmiechów, tworzenia fikcyjnego świata, jest za to ból istnienia, który narasta z każdą stroną. My, obdarzeni ogromnym zaufaniem Andy Rottenberg, spokojnie słuchamy, przemierzając z nią kolejne zakręty życia.
Ta niezmiernie smutna historia o stracie jedynego dziecka i poszukiwaniu własnej tożsamości jest napisana absolutnie wyjątkowym językiem. Nie dziwi mnie, że gdy ukazała się po raz pierwszy ponad dziesięć lat temu, była nominowana do Nagrody Literackiej Nike. Mnie zatrzymują tu niesamowite sploty słów, krótkie i długie zdania wywołujące silne emocje, oddzielone jednak niewidzialną szybą chroniącą nas przed ich rażeniem. Ból, cierpienie i bezradność zatrzymują się na bezpieczny dystans, abyśmy byli w stanie zobaczyć całość, od początku do samego końca. Ostatnia przerzucona strona pozostawia nas bez ruchu, bez nadziei. A my siedzimy w fotelu powaleni siłą stopniowo wzbierających przez cały czas emocji, które wreszcie rozbiły tę niewidzialną szybę. Totalny nokaut. Takich czytelniczych wrażeń się nie zapomina.
Warto przeczytać?
Tak, ale muszę podkreślić, że nie jest to książka dla każdego. Wymaga przede wszystkim odwagi na przyjęcie całej gamy ludzkich uczuć. Zachwyca mnie autentycznością i śmiałością autorki, która odsłania swoją intymność, bogaty, wielokulturowy świat wewnętrzny. Staje przed nami taka, jaka jest. Niczego nie udając, nie starając się niczego naciągać, upiększać, pudrować. Taka książka w czasach wiecznie „poprawianej” rzeczywistości jest czytelniczą ucztą, prawdziwym świętem.
Książka jest pięknie wydana, wzbogacona wieloma fotografiami. Wzbudza refleksje nad własnym życiem, odsłania pewne mechanizmy (bo wierzę, że część z nich znajdziecie u siebie) i pozostawia w pewnym emocjonalnym dyskomforcie. W nowym wydaniu ta nokautująca końcówka jest trochę złagodzona posłowiem napisanym w 2020 roku przez Andę Rottenberg.
Pięknie prawdziwa, prawdziwie piękna i smutna. Proszę bardzo oddaję w Wasze ręce.
Redakcja: Anna Kurek Korekta: Sylwia Kłoda
- TYTUŁ - Proszę bardzo
- WYDAWCA - Marginesy
- ROK WYDANIA - 2021
- LICZBA STRON - 442