Wydawać by się mogło, że taka klasyka nie może wzbudzać kontrowersji, a jednak. Gdy pojawiły się informacje o nowym wydaniu Ani z Zielonego Wzgórza, lecz tym razem w innym tłumaczeniu, zawrzał cały internet. Czy słusznie?
Na samym początku muszę zaznaczyć, że nie byłam nigdy nałogową fanką serii książek Lucy Maud Montgomery, nie cytowałam ich fragmentów, ani nie uważałam Ani Shirley za najlepszą książkową postać. Owszem, lekturę Ani z Zielonego Wzgórza miałam już za sobą, ale nie byłam w żaden sposób przywiązana do starego tłumaczenia. Być może to więc miało wpływ na moją ocenę.
Anne z „e” na końcu 😉
W mojej recenzji nie będę streszczać tego, o czym traktuje książka, ponieważ każdy czytelnik doskonale wie, czym są przygody słynnej rudowłosej sieroty, która trafia w końcu do kochającego domu, gdzie znajduje rodzinę oraz przyjaciół. Skupię się za to krótko na tłumaczeniu Anny Bańkowskiej, która została zaangażowana do tego zadania przez Wydawnictwo Marginesy i stała się najważniejszą i najbardziej kontrowersyjną postacią stojącą za nowym wydaniem.
Pomimo tego, że tak jak wspomniałam wcześniej, nie byłam wyznawczynią Ani z Zielonego Wzgórza, podchodziłam do nowego tłumaczenia z pewnym dystansem, być może za sprawą wielu nieprzychylnych opinii. W końcu jednak przełamałam się i sięgnęłam po książkę, którą tym razem czyta się zupełnie inaczej. Nie mamy tu bowiem do czynienia z Anią lecz z Anne, mieszkającą nie na Zielonym Wzgórzu, lecz Zielonych Szczytach. Te podstawowe zmiany wystarczyły zapewne, by zniechęcić wielu czytelników, a nie są one jedyne. Jak możemy przeczytać we wstępie napisanym przez Bańkowską, postanowiła ona być wierna anglojęzycznemu oryginałowi i nie upiększała nazw, które powinny brzmieć zupełnie inaczej. Ciężko mi stwierdzić, jak wiele ich jest – aby do tego dojść, prawdopdobnie trzeba byłoby mieć przez cały czas przed sobą zarówno nowe, jak i stare wydanie – jednak nie rzucały mi się one bardzo w oczy, co świadczy o tym, że nie taki diabeł straszny, jak go malują.
Niepotrzebna burza
Anne z Zielonych Szczytów to tak naprawdę po prostu Ania z Zielonego Wzgórza, brzmiąca minimalnie inaczej. Do nowego tłumaczenia można się bardzo szybko przyzwyczaić, Ania momentalnie staje się Anne, Maryla Marillą itd. Nie sprawia to żadnego problemu podczas lektury, mało tego, uważam, że nawet wyszło to książce na dobre. Być może jest to moja stronnicza opinia, ale zawsze byłam zwolenniczką pozostawiania oryginalnych imion w książkach i wyznawałam zasadę, że tłumaczymy jedynie imiona królów i królowych, tak więc nie widzę problemu w tym, że Ania stała się Anne.
Szukający kontrowersji być może je znajdą, dla mnie jest to jednak nieco naciągane. Wydawnictwo Marginesy wraz z Anną Bańkowską miało swoją wizję, która weszła w życie i nadała tej kultowej powieści świeżości, nie robiąc jej przy okazji najmniejszej krzywdy. Bo czyż można tak nazwać wierność oryginałowi?
Na koniec dodam jeszcze, że graficznie nowe wydanie Ani… jest przepiękne i dopracowane w każdym szczególe. W środku dostajemy nawet mapę okolic Zielonych Szczytów, możemy więc poznać lepiej miejsce, w którym dorastała nasza ulubiona bohaterka.
Redakcja i korekta: Anna Kurek
- TYTUŁ - Anne z Zielonych Szczytów
- TYTUŁ ORYGINALNY - Anne of Green Gables
- TŁUMACZ - Anna Bańkowska
- WYDAWCA - Marginesy
- ROK WYDANIA - 2022
- LICZBA STRON - 384