Życie pewnej rodziny z południowej Polski. Kończy się I wojna światowa,  powoli płyną lata, ojciec snuje marzenia o wyjeździe do brata do USA. Dzieci po kolei dorastają i wychodzą w świat, robią kariery albo próbują przeżyć, aż nadchodzi wojna 1939 roku. Ich życie zapewne się zmieni. I to bardzo. Jak każdej zwyczajnej żydowskiej rodziny.

Siłą tej wielkiej rodzinnej opowieści jest fakt, że znamy zakończenie tej historii. Ponury koniec przez całą lekturę wisi nad czytelnikiem. Wszystko zatem wydaje się ulotne i jednocześnie tak bardzo zwyczajne. Łoziński mistrzowsko odmalował portret przeciętnych ludzi z Tarnowa, bliskich mi właśnie dzięki owej prostocie. Można by wręcz prowokacyjnie napisać, że książka nie jest o niczym szczególnym i zakrawa na nudę. Ojciec rodziny, który rozpamiętuje swój pobyt z bratem w USA, przekonany, że w końcu tam wróci. Dzieci po kolei dorastają, mają swoje marzenia, spory, zwycięstwa i porażki. Dwóch synów zostanie komunistami, a jeden będzie nawet bojownikiem brygad międzynarodowych w wojnie w Hiszpanii. Ktoś zrobi karierę w Krakowie, ktoś doprowadzi do rozpadu małżeństwa. To wszystko zwyczajne, jak w każdej rodzinie. To świat, który był w Polsce normą, gdzie ludzie różnych wyznań mieszkali obok siebie. To świat, który ostatecznie odszedł, obrócił się w popiół.

Żydzi tacy jak ja

Tak, to ludzie tacy jak ja. Ot, pojawia się w opowieści czasem wątek wyznaniowy, na przykład zazdrość o katolicką choinkę. Zwyczajne dziecięce odczucie. Łozińskiemu  kapitalnie udaje się ukazać ich „takim jak ja”. Przecież fakt, że bohaterzy są Żydami, nie powinien aż tak wiele znaczyć i przez dużą część opowieści nie znaczy. Jednak w latach trzydziestych atmosfera powoli zaczyna się zagęszczać. Ot, napisy na polskich sklepach, że „Żydów tu nie obsługujemy”, albo antysemickie nastroje wśród rosnącej w siłę prawicy – co skutkuje wyrzucaniem przez okna uczelni żydowskich studentów, którzy nie chcą siadać w ławkach przeznaczonych tylko dla nich. To, mimo wszystko, jest gdzieś obok, po prostu nowy element rzeczywistości. Brak tu wielkiego, nadzwyczajnego nastroju pogromowego. Wielka polityka jest gdzieś daleko, a życie codzienne tu i teraz, i ono dominuje. Jest może trudniej, ale w sumie Żydom zawsze jest trudniej. Życie jakoś się pewnie ułoży, a perspektywa mniejszego miasta i pospolitych ludzi, nie żyjących na co dzień „wielkimi” sprawami, pomaga zachować spokój w obliczu wielkich zawieruch. To złudne uczucie, bo od początku wiem, jak ta historia się skończy.

Zupełnie zwyczajna śmierć

Zgon bez fanfar, po prostu atmosfera w czasie okupacji powoli się zagęszcza. Nie ma tu jednak opisów śmierci i zniszczenia, całej tej pornografii Holocaustu, tak ostatnio powszechnej. Jest tylko boleśnie normalny świat, który po prostu zniknie. Wiemy jak i nie ma potrzeby powtarzania tego. Dzięki temu, że Autor nie stworzył historii o Zagładzie, łatwiej zrozumieć nam świat „sprzed” takim, jakim mogli go czuć wówczas żyjący, nieznający zakończenia tej historii ludzie.

To opowieść o życiu, a nie o śmierci, mimo że to ona jest jej zwieńczeniem.

Wspomnieć należy jeszcze o niezwykle sugestywnej i prostej okładce, obok której nie mogłem przejść obojętnie.

Redakcja: Anna Kurek
Korekta: Grzegorz Antoszek
  • TYTUŁ - Stramer
  • AUTOR - Mikołaj Łoziński
  • WYDAWCA - Wydawnictwo Literackie
  • ROK WYDANIA - 2020
  • LICZBA STRON - 440

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *