Opowieść w swej istocie jest zadziwiająco podobna do rzeki. Płynie, meandruje, zawraca, przyspiesza i zwalnia, jej nurt ma swoją siłę i tempo, nigdy nie jest taka sama, ułatwia i upiększa życie. Nie ma rzeki idealnie prostej, dlatego dobre opowieści nie mogą takie być.
Literatura brytyjska ma w sobie magię, której próżno szukać w literaturze innych krajów, mimo że silnie na nie oddziałuje. Nie wiem, czy to dzięki tamtejszej przyrodzie, przekazom celtyckim, wpływom rzymskim, germańskim i skandynawskim, czy poczuciu odrębności, jakie daje położenie na wyspach, ale są to teksty wyjątkowe, trafiające prosto w duszę. Wielka Brytania jest kolebką prądów i gatunków rozwijających się do dziś, a których brak trudno sobie wyobrazić. Dlatego bardzo się cieszę, że do listy moich ulubionych pisarzy brytyjskich może dołączyć Diane Setterfield. Absolwentka literatury francuskiej na Uniwersytecie Bristolskim, była nauczycielka akademicka mieszkająca w Oksfordzie, napisała wcześniej dwie powieści: Trzynastą opowieść (2006) i Człowieka, którego prześladował czas (2013).
Ciemno wszędzie,
głucho wszędzie
W tegoroczną noc przesilenia zimowego nad brzegiem Tamizy dzieje się coś niezwykłego – do tętniącej życiem gospody w Radcot przybywa ranny mężczyzna. Może nie byłoby w tym nic specjalnie dziwnego, gdyby nie fakt, że przynosi ze sobą martwą dziewczynkę. Już samo to zdarzenie wywołuje wśród świadków poruszenie, ale, gdy dziecko budzi się po godzinie, nikt nie wie, co o tym myśleć. Po jakimś czasie oboje wracają do zdrowia, lecz z powodu milczenia dziewczynki jej tożsamość i historia pozostają zagadką, którą wszyscy chcą rozwiązać i wokół której powstaje coraz więcej opowieści.
Niema czteroletnia dziewczynka wytwarza wokół siebie tajemniczą aurę – wielu ludzi mających z nią styczność pragnie się nią opiekować, choć sami nie wiedzą dlaczego. Na pierwszy plan wysuwają się: małżeństwo Vaughanów, których córeczka została porwana dwa lata wcześniej, farmer Armstrong z żoną uważający ją za swoją wnuczkę i gospodyni pastora myśląca, że to jej mała siostra. Wszyscy chcą zabrać dziecko do siebie, więc przedstawiają swoje historie i argumenty. Trzy opowieści i jedna dziewczynka. Ktoś kłamie? A czy, patrząc na rzekę w konkretnym miejscu, można zakwestionować jej prawdziwość? Poszukiwania prawdy wydobędą zapomniane, głęboko schowane lub nieuświadomione fakty o samych szukających.
Cudowna baśń
dla dorosłych
Niedopowiedzenia, piętrzące się zagadki, ukrywane sekrety i pragnienia, czysta magia Tamizy i baśniowy klimat sprawiają, że Była sobie rzeka swobodnie wylewa swe wody z koryt gatunków. Meandruje między powieścią obyczajową a kryminałem, zasilana przez dopływ powieści psychologicznej i baśni, a z deszczem spada do niej kilka kropel angielskiej ghost story. Ta opowieść jest dowodem na to, że, podobnie jak w obiegu wody w przyrodzie, w literaturze pojedyncze konwencje nie sprawdzają się na dłuższą metę, muszą się mieszać i czerpać z siebie nawzajem – w przeciwnym wypadku znieruchomieją i skończą jak zamulony staw.
Bardzo podoba mi się konsekwentne stosowanie metaforyki akwatycznej przez Setterfield. Wykorzystuje motyw rzeki nie tylko w porównaniach do opowieści, ale pośrednio też do życia, którego nurt również musi pozostać wartki, aby nie upodobniło się do stawu. Takie wstawki pojawiają się nie tylko w toku narracji, ale również w osobnych rozdziałach, kiedy ujawnia się pierwszoosobowy narrator (narratorka?), zwracając się prosto do czytelników/słuchaczy. Konstrukcja powieści wzorowana na baśni na szczęście jest bardziej od niej skomplikowana – bohaterowie nie są tak jednowymiarowi, fabuła nie biegnie tylko od początku do końca, a zakończenie… tego nie mogę zdradzić. Styl Setterfield przywodzi na myśl opowiadaną ustnie gawędę, którą chłoną zebrani przy kominku w zimowy wieczór słuchacze. Wystarczy zacząć czytać, aby słowa i piękne zdania otuliły umysł i duszę, przenosząc je nad brzeg Tamizy, gdzie może zdarzyć się wszystko. Wielkie brawa dla tłumaczki, Izabeli Matuszewskiej, za zachowanie polskich form typowych dla baśni i oddanie charakteru opowieści ustnej.
Magia istnieje
Mimo że akcja rozgrywa się w drugiej połowie XIX wieku w środkowej Anglii, czyli w rzeczywistości, a nie wymyślonym uniwersum, powieściowy świat pulsuje od ukrytej przed ludzkim wzrokiem magii. Setterfield sprawia, że nawet z wygodnego fotela czytelnik może przenieść się na tę dziwną angielską prowincję, która swoim urokiem uwiodła już tak wielu innych tamtejszych autorów. Bohaterowie powieści żyją wśród cudów tej tajemniczej rzeczywistości, ale nie każdy i nie zawsze może je dostrzec. Czasami widzą to, co po prostu chcą zobaczyć, dopasowując niektóre elementy do swoich własnych historii.
W książce ważny jest jeszcze jeden rodzaj magii – miłość. Całą fabułę można spróbować odczytać jako jej wielkie poszukiwanie. Trzy rodziny, które tak bardzo chcą zaadoptować dziewczynkę, cierpią z powodu pozornie odmiennych problemów, choć ich podstawą pozostaje, może nie całkowity brak, ale przynajmniej uszczerbek w miłości. Pozostali bohaterowie również zmagają się z troskami wynikającymi z jej niedostatku. Dziecko znikąd wyzwala we wszystkich uczucia, których z różnych powodów nie spodziewali się zaznać, a które odmieniają ich na lepsze i pobudzają do czynów, o jakich nie pomyśleliby nigdy, że mogą dokonać.
Rozkosz dla oczu
Wiem, że teraz na pewno nie powiem niczego odkrywczego, ale mimo to muszę to zrobić. Była sobie rzeka to jedna z najpiękniejszych książek, jakie widziałam i jakie mam. Żadne zdjęcie nie odda tego mieniącego się światła na roślinnych złoceniach i dbałości o każdy szczegół. Już obwoluta jest małym dziełem sztuki, ale sama oprawa, również pokryta złotym wzorem, zachwyca jeszcze bardziej. Wszystko pasuje do siebie idealnie, niczego nie można zmienić. Z całego serca gratuluję Kasi Meszce, autorce okładki. Na pięknej wyklejce z motywem podobnym do obwolutowego znajduje się mapka odcinka Tamizy, w którego okolicach dzieje się akcja powieści. Mapkę zdobią urocze ilustracje nawiązujące do treści. Wydawnictwo postarało się nawet o wszycie wstążki służącej za zakładkę.
Była sobie rzeka to objawienie, wspaniały powrót do baśniowej formy, która wcale nie musi być infantylna, a może po prostu inaczej wyrażać myśli. Dziś podróż nad Tamizę może być problematyczna, ale dzięki tej świetnej powieści, choć przez chwilę można poczuć na twarzy wiatr znad rzeki i zanurzyć stopy w jej rwących wodach.
Redakcja: Sylwia Kłoda Korekta: Grzegorz Antoszek
- TYTUŁ - Była sobie rzeka
- TYTUŁ ORYGINALNY - Once upon a river
- TŁUMACZ - Izabela Matuszewska
- WYDAWCA - Albatros
- ROK WYDANIA - 2020
- LICZBA STRON - 480