Akcja Testamentów toczy się piętnaście lat później od zdarzeń opisywanych w Opowieści podręcznej. Państwo totalitarne w rozkwicie wciąż jest okrutne i bezwzględne wobec kobiet. Na szczytach władzy trwa walka o wpływy, trzeba wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję na ich poszerzenie. Nikomu nie można ufać, trzeba być czujnym, ostrożnym, przebiegłym i mieć oczy szeroko otwarte. Zawsze. Wszędzie.
Wielka nieobecna
Margaret Atwood mistrzowsko zamknęła pierwszą część. Zostawiła czytelników, jak i samą główną bohaterkę, z dużą niepewnością. Otwarte zakończenie dawało pewną nadzieję, ale nie gwarantowało szczęścia June. Przeżyła? Udało jej się wydostać z piekła? Czy rozpoczęła bezpieczne życie z dala od Republiki Gilead? Jeśli sięgnęliście po Opowieść podręcznej w roku jej premiery, to trzeba przyznać, że wykazaliście się ogromną cierpliwością (jestem pełna podziwu). Trzydzieści cztery lata oczekiwania na dalszy ciąg… Serial wyszedł przecież poza ramy opowieści autorki, więc nie mieliście żadnej gwarancji, w jakim kierunku Atwood poprowadzi bohaterkę.
A więc gdzie jest June i co robi? Czy ponownie przemówi i zaprosi Was do swojego wewnętrznego świata, czy poprowadzi dalej za rękę, otulając słowami i własną, poetycką narracją, którą przecież tak polubiliście i do której się przyzwyczailiście? Atwood z właściwym sobie wdziękiem i wielką klasą robi wielki unik. Testamenty otwierają się, co prawda, pierwszoosobową narracją, ale to nie June…
Trzy…
Opowieść rozpoczyna ciotka. Ta, której Republika Gilead ze względu na nadzwyczajne zasługi dla rozwoju swojej przerażającej machiny zbudowała nawet pomnik. Domyślacie się, o której ciotce mowa? Tak, przemówi do Was sama ciotka Lidia, odsłaniając kulisy mroku i schodząc do maszynowni piekła. Będziecie zatem zapuszczać się w odległą przeszłość jeszcze przed powstaniem przerażającego, monstrualnego państwa totalitarnego nieuznającego praw kobiet. Poznacie życie ciotki, jeszcze zanim się nią stała. Kim była wcześniej? Co ją skłoniło do wejścia w nową, okrutną rolę?
Przyjrzyjcie się zatem Gilead z nowej perspektywy. Ta zmiana optyki jest mistrzowskim posunięciem autorki. Czuć świeżość, jest pomysł na poprowadzenie historii, jest odwaga, by złamać dobrze zbudowany schemat opowieści z pierwszej części. Innowacyjne jest również ukazanie historii nie, jak wcześniej, z jednej, a z trzech perspektyw. Przemówią do Was jeszcze one: 369A i 369B. Zrekonstruują dla Was wydarzenia, których były udziałem.
Trzy równolegle prowadzone historie. Trzy perspektywy. Jedna dojrzałej kobiety, która znała świat przed nastaniem Gilead, a później w niego wsiąknęła, zapadła się, stała się jego kluczową częścią. Druga, młodziutkiej dziewczyny, która wychowała się już w nim i nie ma pojęcia (lub nie pamięta), jak wygląda życie poza jego granicami, jak smakuje, jakimi prawami się rządzi… Czy kobiety mogą mieć w ogóle jakieś prawa…? Trzecia, dziewczyny żyjącej w wolnym świecie, która nienawidzi Republiki Gilead, gardzi nią, brzydzi się jej. Te trzy równolegle prowadzone historie w pewnym momencie się skrzyżują…
Coś pęka…
W pierwszej części słuchaliście opowieści podręcznej. Republika Gilead dopiero powstała, podręczne pamiętały inny świat, były „trudne do uformowania”, trzeba było zabić w nich to, co przeszłe i wyrzeźbić na nowo, złamać ich wewnętrzny opór, wyrzucić tęsknotę za przeszłością, nauczyć nowych zasad i pokazać zgniliznę i zepsucie tamtego świata. Państwo totalitarne używało drastycznych środków, by zdeptać rozbuchane aspiracje kobiet. June, która stała się Fredą, bardzo chciała wyjść poza rolę, którą jej przypisano, ale tam każde spojrzenie, a nawet myśl, były już oznaką wielkiej odwagi.
Teraz, piętnaście lat później, państwo wypracowało już określone mechanizmy i dalej próbuje kontrolować kobiety, wyznaczać im kierunki i role społeczne: żon, podręcznych, mart, ciotek… Wychowane w nowym systemie dziewczęta nie zawsze z zachwytem wchodzą w rolę żon, co więcej, czasami podejmują dramatyczne próby ucieczki przed losem, który zaplanował im Gilead. W powietrzu coś wisi, powoli coś się tli, coś się rodzi, dojrzewa w bohaterkach…
Wielki powrót po długiej przerwie
Testamenty były długo wyczekiwaną premierą. Po sukcesie serialu i rozwinięciu historii przez twórców ekranizacji wymagania wobec książki były gigantyczne. Czy Atwood je udźwignęła? Czy presja otoczenia i ogromna popularność serialu jej nie przygniotły? Mogę się tylko domyślać, że pisanie powieści w takich okolicznościach nie jest łatwym zadaniem, ale autorka po mistrzowsku wychodzi z tej opresji. Jest odważna, błyskotliwa, potrafi zaskoczyć i zaciekawić, umiejętnie budować historie, dokładać kolejne klocki tu i tam, dawkować napięcie i zaskakiwać. W Testamentach robi to wielokrotnie, w wielkim stylu, z klasą.
W Opowieści podręcznej zostawiła pewne niedopowiedzenia, tak jakby dawała czytelnikowi pewien wybór, uruchamiała jego wyobraźnię, nie pokazywała wszystkich kart. To samo robi w Testamentach. Coś, co od początku, od pierwszej strony wydaje się być oczywiste, na samym końcu jest poddane w wątpliwość. Książka pozostawi Was więc z pewnymi znakami zapytania, odkrywając przestrzeń na indywidualne odpowiedzi, dopowiedzenia, zamknięcia wątków.
Atwood w momencie premiery Testamentów miała osiemdziesiąt lat. Doświadczenie w pisaniu ma więc ogromne i czuć to na każdej stronie powieści. Nie popada jednak w rutynę, nie idzie dobrze znanymi i wydeptanymi ścieżkami. Momentami nawet było mi przykro, że nie mogę ponownie zanurzyć się w wewnętrzny świat June, za którym zwyczajnie tęskniłam. Atwood jest oryginalna, konkretna, zdecydowana i odzyskuje kontrolę nad historią po jej serialowym, burzliwym, mocnym (i to jak) życiu.
Testamenty są zatem powrotem w wielkim stylu, z pompą, klasą, energią. Poznacie Gilead z różnych perspektyw: ciotki, kandydatki na żonę i osoby spoza, gorącej przeciwniczki państwa opresyjnego. Czyta się wyśmienicie, a kiedy dochodzi się do końca, pojawia się smutek i zazdrość, że ta droga jest jeszcze przed innymi, ale już zdecydowanie, nieodwołalnie za Tobą. Jakbym miała znaleźć jakiś minus (w końcu jest to recenzja), to mogę tylko wytknąć kilka drobnych literówek w polskim wydaniu ebooka, co myślę, że przy kolejnym zostanie rozwiązane (bo, że będą wznowienia nakładu, nie mam najmniejszych wątpliwości 🙂 )
Gorąco zachęcam Was do lektury Testamentów, ale tylko jeśli czytaliście Opowieść podręcznej. To jest jej kontynuacja i znajomość pierwszej części jest niezbędna, by pójść dalej i ponownie zanurzyć się w ten przerażający świat, zdominowany przez mężczyzn, w którym kobiety zostają sprowadzone do roli przedmiotów, zabawek w rękach panów, którzy roszczą sobie prawo do nadawania ról poszczególnym niewiastom. Bo przecież tylko oni wiedzą, co dla nich będzie najlepsze, najodpowiedniejsze, tylko oni mogą prowadzić te grzeszne istoty, nadać kształt ich życiu, wybrać im przeznaczenie…
Na sam koniec dodam tylko, że Margaret Atwood w 2019 otrzymała Nagrodę Bookera za Testamenty, co wcale mnie nie dziwi i mam nadzieję, że jest to kolejnym, już ostatnim argumentem zachęcającym do sięgnięcia po ich lekturę. Jak dobrze się to czytało 🙂 Jak Wam zazdroszczę, że to jeszcze przed Wami… Na szczęście Atwood napisała więcej książek, więc znajdę coś na otarcie łez, jakoś ukoję mój żal 😉
Redakcja: Sylwia Kłoda Korekta: Anna Kurek
- TYTUŁ - Testamenty
- TYTUŁ ORYGINALNY - The Testaments
- TŁUMACZ - Paweł Lipszyc
- WYDAWCA - Wielka Litera
- ROK WYDANIA - 2020
- LICZBA STRON - 464