„Historie o ludziach z wolnego wybiegu. Pasty i skity” – S. Shuty
Jeśli rzeczywistość wydaje się Wam czasem za mało pokręcona, teksty Sławomira Shutego sprawią, że do prawdziwego świata wrócicie niczym pod ciepły, miły kocyk. A może między jego wizją a realem nie ma większej różnicy?
Szalone opowieści o ludziach, którzy mogą sami wydziobać sobie ziarenko i uważają to za dowód swojej wolności – tak najkrócej można podsumować nową książkę Sławomira Shutego (Sławomira Matei, ur. 1973), reżysera, fotografa i pisarza związanego z „brulionem”, a obecnie z „Ha!artem”, autora ponad dziesięciu powieści, między innymi: Nowy wspaniały smak (1999), Blok (2002, opublikowany w Internecie jako pierwszy hipertekst w Polsce), Zwał (2004), za który zdobył Paszport Polityki, Ruchy (2008) i Dziewięćdziesiąte (2013). Na stronie ha.art.pl i Facebooku publikuje artziny: Nowy Baton i Batonet. Pochodzi z Nowej Huty, stąd też zaczerpnął pomysł na pseudonim.
Pasty i skity – ocb w ogóle?
Nie ukrywam, że do sięgnięcia po tę książkę zachęciły mnie podtytułowe pasty, bo uwielbiam ten gatunek internetowej literatury. Dla niewtajemniczonych – copypasty (pasty) są to krótkie, zazwyczaj humorystyczne teksty prozatorskie pisane i przesyłane przez użytkowników Internetu, stąd nazwa copy (kopiuj) i paste (wklej). Tak ogólna definicja nie oddaje ich różnorodności tematycznej i stylistycznej, co więcej, myślę, że „pasta nie ma definicji szczerze”, parafrazując cytat jednej z nich. Choć trzy lata temu przy okazji premiery filmu Fanatyk, opartego na najsłynniejszej paście Internetu: Mój stary to fanatyk wędkarstwa, oraz ubiegłorocznej premiery Emigracji Malcolma XD (notabene autora tej pasty) ten temat doczekał się swoich pięciu minut w kulturze głównego nurtu, wydaje mi się, że pasty wciąż pozostają na jej uboczu i nie są traktowane z należytą uwagą. Dla mnie są najważniejszym przykładem spontanicznej, wolnej od wszelkich ograniczeń twórczości literackiej XXI wieku, błyskawicznie komentującej bieżące wydarzenia i oddającej idealnie ducha naszych czasów.
Z kolei skity to krótkie kompozycje instrumentalne lub miniscenki pełniące funkcję wstępu bądź zakończenia całego albumu/pojedynczego utworu, albo przerywnika między nimi. Skity są charakterystyczne dla rapu lat 90. i wczesnych dwutysięcznych. Połączenie ich z pastami w tytule książki daje więc pewien trop interpretacyjny – można porównać ją do psychorapowego albumu, ponieważ ironiczny, prawie schizofreniczny sposób widzenia i przedstawiania rzeczywistości Shutego, wychowanego mniej więcej w tym czasie na blokowisku Nowej Huty, zbliża się według mnie do szaleństwa psychorapu, choć nieco złagodzonego absurdalnym humorem. Wiedziałam, że czeka mnie specyficzna lektura i miałam wobec niej pewne oczekiwania, które nie do końca się zrealizowały.
Naszym mózgom nie potrzeba już Marii
„[…] Za tatę, za mamę, za małpę, siup, kurwa, raz, dwa, trzy, i nie krzyw mi się tu jedna z drugim, bo tata was otruć nie chce, tata wam pokazuje, kurwa, życie, tak wygląda życie, kurwa, rozumicie? Ale się, kurwa, zrymowało, raperem mógłbym być po chuju, gdybyście mi życia nie zesrali, gnoje pierdolone, dzieci z piździska, lejcie – nie żałujcie, strimujemy! Zostawiajcie suby, klikajcie, donujcie, pomóżcie, kurwa, w dupę jebanej patologicznej rodzince. […]”
Uff… ledwo ciągnąłem, ale dobra, jest dobrze, cel osiągnięty, mamy lajki, mamy udostępnienia, suby, kredyty, chwilóweczki, sekundeczki, przez najbliższy tydzień nie martwimy się o obiad. Kochani, moja droga żono, moje wspaniałe dzieci, dziękuję wam z całego serca!
Jeszcze raz przypomnę, że tata nie myślał tego, co mówił, trochę improwizował. No i co z tego, że dostałaś kablem? Jak tata był mały, regularnie dostawał, wszyscyśmy wtedy dostawali. To było wtedy normalne, co ja poradzę, że się czasy zmieniły? Musimy jakoś żyć, rodzina jest najważniejsza.
Zagryźcie zęby i pomyślcie, co jutro za to dostaniecie, tata wam kupi wszystko, co chcecie, zatrzaskaliśmy szitcoinów, że hej, dwa tygodnie wypasu. Teraz my idziemy, a wy śpijcie, tata z mamą muszą jeszcze trochę popracować (s. 110).
Każda pasta Shutego opiera się na unikalnym pomyśle, ale w większości osadzone są we wspólnym uniwersum – świecie niedalekiej przyszłości, w którym trapiące aktualnie społeczeństwo problemy nie rozwiązały się, ale nasiliły. W tej rzeczywistości media i korporacje niewolą ludzi jeszcze bardziej niż dziś, jednostka liczy się jeszcze mniej, a wszystkim rządzą lajki, szery, donejty i kredyty, ponieważ nie ma już pieniądza. Shuty bezlitośnie drwi ze zjawisk współczesnego świata: konsumpcjonizmu, żądzy posiadania, pozerstwa, ciągłych konfliktów, w końcu głupoty i chamstwa. Jednak nie wystarczy stwierdzić, że jest to po prostu rzeczywistość przerysowana i zastanawiać się, co autor brał, pisząc te teksty – to można powiedzieć o większości past ogólnie. Pod tym kątem Historie… stanowią zupełnie nową jakość, stworzony w nich świat jest jednocześnie naszym światem i jednym wielkim zbiorowym hajem. I chyba właśnie to jest straszne: rzeczywistość stała się tak absurdalna, że tylko taka literatura może dziś próbować ją opisać i oswoić. Za to właśnie uwielbiam pasty.
I tak można znaleźć w tym zbiorze teksty o „prawdziwych artystach”, patostrimerach, zakupoholikach, kosmicznym rozbitku, Muminkach-mordercach czy patologicznym GPS-ie. Wiele z nich to udane stylizacje różnych gatunków medialnych: wywiadu, ogłoszenia, transmisji sportowej, relacji ze zdarzenia, prognozy pogody, reklamy i artykułu z Wikipedii, ale nie brak też nieco bardziej tradycyjnych form, jak monolog, opowiadanie, a nawet stylizacji biblijnej. Shuty posługuje się przy tym językiem potocznym z wieloma wulgaryzmami, wyrażeniami slangowymi i spolszczeniami, tworząc rewelacyjne neologizmy, takie jak „szitcoiny”, „kat-hoolstwo”, „szlamolecznictwo” i nazwy roślin („pokrak ośmiorniczka”, „wrzódka czarna”, „obszczyn wielki”). Autor jest paściarzem oryginalnym, nie mogę mu odmówić błyskotliwych pomysłów, erudycji i kreatywności, więc tym bardziej żałuję, że jego humor w większości tekstów niespecjalnie do mnie nie trafił. Książkę uzupełnia wiele szkicowych ilustracji w większości autorstwa Mateusza Sarzyńskiego, które idealnie podkreślają atmosferę tekstów.
Lektura dla świadomych
Ktoś, kto sięga po Historie…, nie kojarząc w ogóle specyfiki kultury Internetu i konwencji pasty, może uznać te teksty za chory bełkot. Poziom natężenia absurdu i groteski jest tak wysoki, że bez tego oręża pewnie trudno się z nimi mierzyć. Oczywiście to nie tak, że bez przygotowania nie można czytać tej książki, ale umyka wtedy wiele kontekstów. Jeśli w Internecie czujecie się jak stary w leczo i nieobce Wam tego typu groteskowe klimaty, jeśli lubicie awangardę i eksperymenty, te teksty mogą Wam się spodobać. To moja pierwsza książka Shutego, być może więc popełniłam błąd, oczekując poczucia humoru zupełnie innego rodzaju lub nastawiając się na śmieszne pasty, choć nie miały takie być. Mimo że Historie… nie spełniły najważniejszego warunku, który stawiam pastom – nie rozśmieszyły mnie – cieszę się, że takie książki powstają. Daje to nadzieję na rozpowszechnienie się nowego typu literatury i innych tak bardzo potrzebnych sposobów opisywania świata.
Znaleziono ich trzeciego dnia rano – w poniedziałek, kiedy skończył się Black Weekend i ceny wróciły do normalnego poziomu. Oboje uśmiechnięci, przygnieceni stertą styropianowej waty, wypełniaczem pudełek i opakowań.
Zachowało się kilka nagrań z ostatnich chwil. Ich orgia zakupów zakończyła się totalnym wypaleniem ciemnej materii mózgu. On wybudził się w szpitalu Akademii Muzyczno-Medyczno-Okultystycznej w Gdańsku-Probierzu po siedmiu dniach rozpaczliwej walki o życie. Ważył trzydzieści jeden kilo. Pięć minut po odzyskaniu świadomości powiedział: „Niczego nie żałuję, choć nie złapałem kilku promocji”, i odszedł na zawsze ze świata doznań. Ona przetrwała jako warzywo, więc głosami większości została zasadzona (s. 181).
Redakcja: Sylwia Kłoda Korekta: Grzegorz Antoszek
- TYTUŁ - Historie o ludziach z wolnego wybiegu. Pasty i skity
- WYDAWCA - Korporacja Ha!art
- ROK WYDANIA - 2020
- LICZBA STRON - 248