
Pamiętacie, jak to było na lekcjach historii? Ludzie uprawiali ziemię i zaczęli łączyć się w państwa, by lepiej ją nawadniać. Potem władza była coraz silniejsza, a po wielu setkach lat powstały nowoczesne państwa. A jeśli tak nie było?
Mit postępu
Książka wpadła mi w ręce przypadkiem jako kolejne zlecenie w mojej karierze redaktora. Bywają książki lepsze, gorsze, ciekawsze i zupełnie nudne, ale ta zainteresowała mnie od samego początku. Choć tematyka starożytna jest raczej daleka od moich zainteresowań, a śledzący moje recenzje wiedzą, że specjalizuję się w II wojnie światowej, książka pochłonęła mnie bez reszty, stając się niezwykłą intelektualną wycieczką w daleką przeszłość ludzkości. Od razu zaznaczę, że autor nie posługuje się tu tym, na co narzeka część czytelników książek historycznych – ciężkim, naukowym stylem, miliardem nikomu niepotrzebnych przypisów (opinia zasłyszana), ale pisze lekko, zrozumiale i niezwykle interesująco.
Profesor James C. Scott jest znanym i cenionym badaczem w świecie antropologów i politologów głównie za sprawą dwu swoich poprzednich książek – Seeing Like a State (1998) oraz The Art of Not Being Governed (2009), w których stawia się „po drugiej stronie barykady”, jakimi są mit cywilizacji i postępu. Właśnie ten mit – państwa jako czynnika postępu, który przyciąga do siebie ludzi, z radością poddających się obowiązkom w stosunku do hegemona – czyli mit założycielski państwa jako takiego, bierze na warsztat w najnowszej książce. Odwraca do góry schemat, który pokazano nam w szkole, przedstawiając przekonujące dowody na to, że korzenie współczesnego świata to nie radosne łączenie się w społeczeństwa i państwa, ale bicz, przymus i podatki.
Władza i podatki
Pamiętacie te zdania z historii, wałkowane w nieskończoność na lekcjach od podstawówki po liceum, a niektórym jeszcze na studiach, że rolnictwo stanowiło postęp w stosunku do utrzymywania się ze zbieractwa i łowiectwa? Albo te, że państwo wprowadzało ład i porządek i supersesjonistycznie – czyli w oparciu o przekonanie, że historia to zlepek następujących, zastępujących się epok, z których każda jest lepsza od następnej – wypierało organizację rodowo-plemienną? Profesor Scott uważa, że nie ma większej bzdury.
Na trzystu sześćdziesięciu stronach swojej książki przekonująco, w oparciu o materiał dowodowy pochodzący z badań archeologicznych, posługując się przykładami z Mezopotamii, Egiptu, Chin i innych terenów, wskazuje, że rolnicy byli pod wieloma względami w gorszej sytuacji niż myśliwi i zbieracze. Pomijając to, że uzależnili się od jednego źródła pożywienia – owocujących raz, góra dwa razy do roku roślin, zbóż ubogich w to, co dostarczają mięso i owoce – wpadli oni w sidła sprytniejszych od siebie, którzy wymyślili sobie państwo, by żyć z nadwyżek produkowanych przez rolników. Sprytne, prawda? Pomyślcie sobie, czy ktokolwiek z Was chciałby, gdyby był zupełnie wolnym człowiekiem w niemal pustym świecie, uprawiać ziemię w pocie czoła i oddawać plony poborcy podatkowemu i darmozjadom? Wiadomo, że nie. Szara strefa jest tu koronnym dowodem.
Wychodząc z tego założenia, łatwo pójść dalej i dojść do wniosku, że mury miast nie tyle chroniły przed napadami z zewnątrz, co ucieczkami z wewnątrz. Kiedy czytałem Jak udomowiono człowieka, zastanawiałem się, dlaczego sam nie wpadłem na coś tak banalnego. Kto chciałby być uwiązany, podczas gdy dookoła stoi otworem żyzny świat pełen zwierzyny, jagód i osobistej wolności? Żeby budować kanały nawadniające w delcie Tygrysa i Eufratu albo Nilu? Ja na pewno nie. Prowadziłbym więc…
Wesołe życie barbarzyńcy!
Powyższe tezy prowadzą do jasnego wniosku – najlepsze życie, to życie barbarzyńcy. Ale, ale! Kim jest barbarzyńca? Czemu od razu takie brzydkie słowo? Nie można ładniej i, zupełnie przy okazji, zgodnie z prawdą? Na przykład: bezpaństwowiec, pozapaństwowiec albo po prostu wolny człowiek. Opierając się na tekstach starożytnych, które doskonale znamy, na przykład na Biblii, profesor Scott udowadnia, że „barbarzyńca” to sprytna etykieta negatywnie wartościująca tych, którzy po prostu nie chcą się podporządkowywać i płacić podatków. Jakie to proste!
Takich spostrzeżeń jest w książce znacznie więcej. Choć zdradziłem Wam kilka najważniejszych tez, to mój zarys odpowiedzi i pytania naprowadzające mają za zadanie wyłącznie zachęcić Was do sięgnięcia po Jak udomowiono człowieka. To jest książka, jakie chciałbym czytać i – och, oby! – sam kiedyś pisać. To jest świeże i głębokie spojrzenie na to, co uznaje się za nienaruszalny, absolutny i niezaprzeczalny dogmat obowiązujący w nauczaniu od, zapewne wiele się nie pomylę, XVII wieku. To jest książka, która w doskonały, lekki i porywający sposób stawia na głowie to, co wydawało się prawdą objawioną. Możecie mi wierzyć, ale po jej przeczytaniu wiele spraw, w tym rzeczywistość społeczna, w której na co dzień żyjemy i się obracamy, nie będzie już taka sama.
Redakcja: Anna Kurek Korekta: Sylwia Kłoda
- TYTUŁ - Jak udomowiono człowieka. U początków historii pierwszych państw
- TYTUŁ ORYGINALNY - Against the Grain: A Deep History of the Earliest States
- TŁUMACZ - Fabian Tryl
- WYDAWCA - PWN
- ROK WYDANIA - 2020
- LICZBA STRON - 364