
Poznajcie rodzinę Koźlaków – klan nietuzinkowy i nie z tego świata. Niemal dosłownie. Otóż członkinie tego rodu są wiedźmami, jednak zamiast kryć się głęboko w lesie, żyją w uroczym i niepozornym miasteczku zwanym Zielonym Jarem. Tam niczym baśniowe czarownice ważą eliksiry, toczą pojedynki, a czasem nawet grają w pokera z demonem o czyjąś duszę…
Słodka strona magii
Nie wiem, czego się po tej książce spodziewacie, ale wiem, że sama nie miałam zielonego pojęcia, co czeka mnie podczas jej lektury. Piękna, wręcz zachwycająca okładka, porządne wydanie, zabawny opis… tylko czy treść nie zawiedzie? Czy będzie to kolejna „poważna” opowieść o czarownicach? Otóż nie, moi drodzy, gdyż przygody Koźlaczek to coś zupełnie z innej beczki!
Aneta Jadowska swoją przygodę z tą zwariowaną rodziną zaczęła już jakiś czas temu, przy okazji współtworzenia różnego rodzaju zbiorów opowiadań i antologii. Ale choć zazwyczaj tworzyła nieco inne historie rodem z fantastyki, do swoich nowych bohaterek zapałała tak ogromną miłością, że w końcu zdecydowała się poświęcić im całą książkę. Tom wypełniony jest opowiadaniami z życia czarownic z krwi i kości, które miewają mniej lub bardziej (nad)naturalne problemy, a przy okazji rozwalają czytelnika na łopatki. Dosłownie. Kilka razy niemal spadłam z kanapy, czytając to, co wymyśliła Jadowska!
Ponieważ nigdy wcześniej nie miałam przyjemności spotkać się z twórczością tej autorki, a tym bardziej z sabatem Koźlaczek, w ich historię zgłębiałam się z nieukrywanym zainteresowaniem, które z czasem przeobraziło się w prawdziwy zachwyt. Od bardzo dawna nikt aż tak mnie nie ujął dowcipem, pomysłowością i solidną dawką sarkazmu. To lektura zdecydowanie dla mnie i już teraz mogę Wam zdradzić, że po skończeniu tej recenzji udam się na polowanie tych opowiadań, które nie znalazły się w Cud, miód, Malinie.
Rodzinka z piekła rodem?
Cud – bo o magii, miód – ponieważ Koźlaczkom nie można odmówić uroku (nie tylko tego magicznego), Malina – bo główną bohaterką opowiadań jest młoda wiedźma o tym właśnie imieniu. Na wskroś współczesna dwudziestoparolatka, pracująca jako baristka i marząca o zostaniu słynną twórczynią komiksów, na co dzień jest także jedną z młodszych członkiń sabatu, którego korzenie sięgają kilkaset lat wstecz. To nie byle co, a Malina wciąż usiłuje znaleźć swoje miejsce w kowenie, czekając, aż jej niezwykłe umiejętności w końcu objawią się jej i całemu drżącemu z niecierpliwości światu. Nie może być przecież zwykłą przeciętniarą, prawda?
Choć Malina jest główną narratorką książki, bohaterami opowiadań są także inne postaci – przeważnie członkinie jej rodziny. Jest tu niezwykle zdolna starsza siostra Maliny, Jagoda, która w przeciwieństwie do niej ułożyła już sobie szczęśliwie życie, a także jej matka Aronia oraz zwariowana babcia Narcyza (och, któż nie chciałby mieć takiej babci jak ona!). Są też ciotki, kuzynki, a także chłopak, który żywi do Maliny bardzo ciepłe uczucia, a na imię mu Klon. No tak, już zorientowaliście się, że bohaterowie książki mają dość niezwykłe imiona, a z takimi spotkacie się w opowiadaniach Jadowskiej znacznie częściej. Zdecydowanie czyni to ich jedynymi w swoim rodzaju.
Koźlaczki mieszkają w Zielonym Jarze, a Aronia jest nawet jego burmistrzem, tak więc nic dziwnego, że czarownice żyją tu w zgodzie ze zwykłymi ludzkimi mieszkańcami miasteczka. Ci darzą ich szacunkiem podszytym sporą dawką strachu wynikającego ze świadomości, że Koźlaczki, szczególnie Narcyza zwana „Kosą na smoki” (mhmmm…), posiadają ogromną moc nie z tej ziemi. Nikt nie ma jednak wątpliwości, że te ostre babki przyjdą z pomocą każdemu, kto znajdzie się w potrzebie.
No naprawdę cud, miód!
Jak już wspomniałam, jestem oczarowana tą książką i jestem prawie pewna, że nie ma to nic wspólnego z nadnaturalnymi mocami Narcyzy czy też czarną magią, jaką włada jej córka Delfina. Ród Koźlaczek pokochałam niemal od razu, bez zastrzeżeń, miłością szczerą i bezgraniczną. Nie zawiodłam się na narracji prowadzonej przez Anetę Jadowską (czy może raczej Malinę) nawet na chwilę. Autorka ma ogromny arsenał dowcipów i świetnego poczucia humoru, które do mnie trafia, bo jest wręcz nasiąknięte ironią i sarkazmem. Naprawdę, czytając Cud, miód, Malinę, nie sposób się nie śmiać, oderwać się jednak od lektury jest znacznie trudniej.
Ta książka z pewnością spotka się z ciepłym przyjęciem fanów lekkiej fantastyki i wszystkich tych, którzy lubią opowieści o magii. Myślę jednak, że lektura spodoba się też innym czytelnikom, pragnącym się zrelaksować, fajnie spędzić czas, pośmiać się i odciąć od często smutnych realiów zwykłego życia. Jadowska prezentuje swój dystans do tematu i chociaż Koźlaczki traktuje serio, to do całych tych czarów i klątw podchodzi na luzie, przede wszystkim bawiąc. Tak, te opowiadania to strzał w dziesiątkę na przykład na prezent dla siostry czy najlepszej przyjaciółki. Bo kto nie potrzebuje w życiu odrobiny magii?
Aż przykro mi, że ta książka już się skończyła. Pochłonęłam ją tak szybko, pomimo że ostatnie chwile przeciągałabym w nieskończoność. Autorce opowiadań składam wyrazy uznania i mam nadzieję, że to nie koniec jej (i naszej) przygody z sabatem Koźlaczek. A Magdalenie Babińskiej, autorce ilustracji, dziękuję za ubarwienie całego wydania – na te grafiki aż chce się patrzeć.
Redakcja: Sylwia Kłoda Korekta: Anna Kurek
- TYTUŁ - Cud, miód, Malina
- WYDAWCA - Sine Qua Non
- ROK WYDANIA - 2020
- LICZBA STRON - 416