Pierwsza w Polsce książka Mileny Michiko Flašar i zarazem debiut wydawniczy Oficyny Lustro to piękna, subtelna i smutna opowieść o walce z własnymi demonami oraz potrzebie bliskości drugiego człowieka, o której czasem trzeba sobie przypomnieć.
Trzecia z czterech powieści austriacko-japońskiej autorki, mimo że napisana po niemiecku, jest na wskroś japońska. Nie tylko dlatego, że akcja dzieje się w Tokio, a bohaterami są Japończycy, ale ze względu na prostotę obrazowania opisywanych sytuacji i języka. Flašar nie potrzebuje wielu słów, aby uchwycić istotę rzeczy, czasem pewne kwestie celowo pomija. Tę niepozorną książkę mogłyby wydać Tajfuny, specjalizujące się w prozie Dalekiego Wschodu, gdyby zrobiły wyjątek dla europejskiej autorki, lecz ukazała się w nowym wydawnictwie, Oficynie Lustro, na którego kolejne pozycje będę niecierpliwie czekać. Lubię takie niespodzianki.
Nie na miejscu
Dwudziestoletni Taguchi Hiro od dwóch lat nie opuszcza swojego pokoju, jest hikikomorim. Tylko czasem, gdy rodziców nie ma w domu, udaje się po coś do kuchni czy salonu. Chce zniknąć, zapomnieć wszystkich i być zapomniany przez wszystkich. Jednak pewnego zimowego dnia przełamuje się i wychodzi na spacer, jak sam określa – „na przepustkę”. Początkowo nie jest łatwo, przytłacza go nadmiar bodźców, od których się odzwyczaił. Musi oswoić świat na nowo, wybiera więc ławkę w parku, gdzie bywał z mamą w dzieciństwie. Od tej pory przychodzi codziennie i obserwuje otoczenie, sam pozostając w cieniu, aż do dnia, kiedy wiosną pojawia się on.
Mężczyzna w średnim wieku, w garniturze, pod krawatem. Salaryman – pracownik korporacji. Siedzi na ławce naprzeciwko. Taguchi jest zaskoczony niechcianym sąsiedztwem, bo okazuje się, że, choć nawet nie zamienili jeszcze ani słowa, stopniowo rodzi się między nimi nić porozumienia. A tego boi się najbardziej.
Przypomniała mi się niemrawa wieczność nowego dnia, ciągnącego się w nieskończoność. Pewność, że przeminie, była niczym wobec mdłej melancholii, kiedy upływał, a melancholia, pomyślałem, jest słowem, które obaj mieliśmy wypisane na czole. Łączyło nas. To w nim się spotkaliśmy.
On był jedynym salarymanem w parku. Ja byłem jedynym hikikomorim w parku. Coś z nami było nie tak. On właściwie powinien być w biurze w jednym z wieżowców, a ja powinienem siedzieć w czterech ścianach swojego pokoju. Nie powinniśmy tu być, a już na pewno udawać, że jesteśmy tu na miejscu. Wysoko nad nami biała smuga samolotu. Nie powinniśmy patrzeć w górę, w to błękitne, błękitne niebo. Nadąłem policzki. Pomału wypuściłem powietrze (s. 16–17).
„Dryfujemy na topniejącym lodzie”
Taguchi i Krawat spotykają się w parku codziennie i poznają swoje niełatwe historie. Obaj zmagają się ze stratą, niezrozumieniem, niedostosowaniem. Nie wiedzą, co robić dalej. Czują się osamotnieni, nawet we własnych rodzinach. Społeczeństwo, szczególnie japońskie, nie pozwala na słabość, wymaga perfekcji w każdej dziedzinie życia, a tych nieprzyjmujących warunków po prostu skreśla. Bynajmniej nie chodzi tylko o zwykłych buntowników – ani Taguchi, ani Krawat nimi nie są. To po prostu ludzie, którym przytrafiły się złe rzeczy i którzy popełnili błędy. Zwykli ludzie niewytrzymujący olbrzymiej presji. Nigdy nie wiadomo, co może stać się cechą wykluczającą ze społeczeństwa: większa wrażliwość, przebyta trauma, choroba, starzenie się, utrata siły czy losowe zdarzenie.
Dryfujący na topniejącym lodzie mężczyźni odnaleźli się przez przypadek i okazali sobie to, czego nie doświadczyli (lub zamykali się przed tym), czyli zrozumienie i czułość. Mogli otworzyć przed sobą serca bez obaw, które zatruwały ich relacje z rodziną – Taguchiego z rodzicami, a Krawata z żoną. Każdy z nich ukrywał przed bliskimi swoje emocje i przeżycia, jak się ostatecznie okazuje, niesłusznie. Dali sobie siłę na konfrontację z sobą samym, a w konsekwencji na powrót do świata i zamknięcie rozdziałów.
Milena Michiko Flašar opisuje bolączki rozwiniętych społeczeństw z wielką delikatnością i pokazuje, że mimo wszystko można jeszcze być szczęśliwym. Pierwszym krokiem jest danie sobie przyzwolenia na szczęście, co dla wielu wcale nie jest oczywiste. Również kontakt z przyjaciółmi, radość z małych rzeczy – brzmią banalnie, ale ich wagę poznaje się dopiero wtedy, gdy z jakichś powodów ich zabraknie. Autorka daje nadzieję, że nigdy nie jest za późno, aby zawalczyć o siebie. Może się okazać, że skorzysta na tym ktoś jeszcze, bo „niewidzialna nić łączy go z innymi od momentu urodzenia” (s. 11). Pięknie ilustruje to okładka niniejszego wydania.
Mały kadr
Jakby nie było, jesteśmy naznaczeni. Nosimy piętno. Co, jeśli nam tego nie wybaczą? Co, jeśli społeczeństwo… nie chce nas z powrotem? Unikam myślenia takimi dużymi kategoriami. Kiedy myślę: społeczeństwo, rozsadza mi głowę. Nie mieści się. Czym ono jest? Nie widzę go. To, co widzę, to jednostki. Tego wolę się trzymać. Małych kadrów. Na nich widać, że każdy jest naznaczony, każdy nosi jakieś piętno, każdy potrzebuje każdego (s. 120).
Nie sposób nie powiedzieć na koniec paru słów o stylu. Dla niektórych przeszkodą może być sposób zapisania dialogów, które są wyodrębnione tylko nowym akapitem, podobnie jak w książkach Cormaca McCarthy’ego. Pierwszoosobowym narratorem jest Taguchi, ale wypowiedzi Krawata i innych bohaterów również są zapisane w pierwszej osobie. Nie powinno to jednak stanowić problemu, bo zawsze kontekst wskazuje na to, kto się w danym momencie wypowiada. Zdania złożone są kontrapunktowane równoważnikami zdań i pojedynczymi słowami, co sprawia, że tekst nie nuży monotonnością. Flašar w opisach skupia się na szczegółach, z których wyłaniają się obrazy otoczenia, myśli i wspomnień. Ma niezwykłe wyczucie słowa, więc również z tego względu warto przeczytać tę książkę. Olbrzymia w tym zasługa tłumaczki Barbary Bruks.
Nazwałem go Krawat mogę polecić każdemu, nawet tym, którzy tak jak ja nie przepadają za wzruszającymi powieściami obyczajowymi. Ta książka trochę nią jest, ale jednocześnie będąc czymś o wiele więcej. Przyjaźń, nadzieja, smutek, radość, izolacja, poszukiwania i wspomnienia przeplatają się na tych niewielu stronach, tworząc dzieło wyjątkowe, jednocześnie lekkie i głębokie. Taki właśnie mały kadr. Mam nadzieję, że ukażą się kolejne książki Flašar.
Dodatkowym plusem jest krótki słowniczek japońskich terminów na końcu książki. Dzięki temu można wrócić do nich w dowolnej chwili, a nie szukać konkretnych przypisów.
Redakcja: Sylwia Kłoda Korekta: Grzegorz Antoszek
- TYTUŁ - Nazwałem go Krawat
- TYTUŁ ORYGINALNY - Ich nannte ihn Krawatte
- TŁUMACZ - Barbara Bruks
- WYDAWCA - Oficyna Lustro
- ROK WYDANIA - 2021
- LICZBA STRON - 128