
Kolejny powrót do jednej z najważniejszych książek życia uważam jak zawsze za udany. A jeśli ktoś jeszcze nie poznał „najukochańszego dziecka literackiego od czasów Alicji”, to może zechce je poznać.
Cykl o przygodach Ani to najsłynniejsze dzieło kanadyjskiej pisarki Lucy Maud Montgomery (1874-1942), a pierwszy tom – Ania z Zielonego Wzgórza (1908) – jest zarazem jej debiutem powieściowym, który szybko stał się bestsellerem i wszedł do kanonu literatury dziecięcej XX wieku. Tłumaczenie Rozalii Bernsteinowej ukazało się już w 1911 roku i wciąż jest tym najbardziej znanym i najczęściej czytanym. Niniejsze wydanie również oparto na tym przekładzie.
Każdy zna, każdy czytał, więc po co ta recenzja? Bo jest wiele osób, które właśnie nie znają, które na pewno słyszały, ale jakoś nie miały chęci lub okazji. A to jedna z tych książek, które łatwo zaszufladkować i nie dać im szansy.
Wszystko się zmienia
Maryla i Mateusz Cuthbertowie prowadzą ciche i spokojne życie na farmie zwanej Zielone Wzgórze, która została im po rodzicach. Oboje nie założyli rodziny, więc mają tylko siebie nawzajem. Zatrudniają chłopców do pomocy przy pracach gospodarskich, ale kiedy kolejny z nich odchodzi, postanawiają przygarnąć jakiegoś z sierocińca.
W wyniku pomyłki do ich domu trafia nie chłopiec, ale dziewczynka – jedenastoletnia Ania Shirley. Cuthbertowie są zdziwieni i zdezorientowani, ale ostatecznie adoptują ją. Ania, poza tym, że nie spełnia ich oczekiwań co do fizycznej pomocy, jest bardzo ekscentryczna. Zarówno wygląd: rude włosy, piegi, stare ubrania, jak i charakter: gadatliwość, impulsywność, roztargnienie i nieopanowana wyobraźnia, przyczynią się do wielu zabawnych i przykrych sytuacji.
Zwykłe życie niezwykłej bohaterki
Przygody Ani nie są zbyt spektakularne, jak to zazwyczaj bywa w powieściach dla dziewczynek. Tu coś zgubi, doda zły składnik do ciasta, pomyli sok z winem, tam pójdzie na koncert, do lasu czy w odwiedziny, bawi się, uczy i pracuje. Tak przedstawione wydarzenia nie brzmią interesująco, ale nie one same w sobie się tu liczą. Jest w tym wszystkim coś więcej, co sprawia, że nawet najbardziej błahe epizody stają się ważne, są jak puzzle, które dopiero ułożone coś znaczą. Tym czymś jest miłość, bo to ona odmienia życie Ani, niekochanej, wykorzystywanej dotąd sieroty. Zresztą nie tylko Ani, a całego otoczenia, szczególnie oschłej, surowej Maryli. Dzięki miłości błędy i przewinienia doczekują się przebaczenia i przyczyniają się do rozwoju bohaterów.
Oprócz tego największymi atutami tej powieści są dla mnie bohaterowie i kreacja miejsca akcji, wsi Avonlea. Nie tylko Ania – która jest chyba jedną z najoryginalniejszych postaci literatury dziecięcej w ogóle i którą się albo kocha, albo nienawidzi – ale Maryla, Mateusz, pani Małgorzata Linde, Diana i wielu innych dalszoplanowych bohaterów. Oni po prostu żyją. To tak niewiele, ale wystarczy. Każdy ma swoje wady i zalety, bawią i irytują, ale potrafią zaskoczyć. Są przy tym bardzo różni, więc uzupełniają się nawzajem.
Sama Ania chyba właśnie w tej części jest najbardziej interesująca pod kątem obserwowania drogi, którą przeszła. Przez te kilka pierwszych lat z Marylą i Mateuszem zmieniła się z zaniedbanego fizycznie i emocjonalnie dziecka w młodą kobietę, świadomą swoich wad i zalet, starającą się eliminować pierwsze i wzmacniać drugie. Na początku i końcu książki ta metamorfoza jest bardzo widoczna – Ania i Maryla nawet o niej rozmawiają. W następnych częściach Ania oczywiście będzie mieć nowe problemy i radości, ale zmiany nie są już tak gwałtowne. Wielkim plusem jest też to, szczególnie w książce z początku XX wieku, że dziewczynka jest inteligentna i ambitna, rywalizuje z chłopcami w nauce i udaje się do seminarium, a później na studia. Tutaj też widać wpływy autobiograficzne autorki.
Co do Avonlea, to jest to jedno z moich ulubionych wyobrażonych miejsc, a wielka w tym zasługa, jak zawsze, niedocenianych zazwyczaj opisów przyrody. Nie są długie ani przesadzone, a tworzą tak niezwykłą atmosferę, że w mojej głowie Avonlea nie różni się specjalnie od na przykład Shire – jest tak samo sielankowa i magiczna. Jak piękna musiałaby być w rzeczywistości Biała Droga Rozkoszy, Aleja Zakochanych czy Jezioro Lśniących Wód! Montgomery, która wychowywała się na Wyspie Księcia Edwarda, pewnie po prostu opisała to, co widywała.
Bezpieczna przystań
Mimo tych wszystkich zalet Ania z Zielonego Wzgórza jest jednak książką dla dzieci, a to znaczy, że nie uniknęła przesłodzenia. Ja uwielbiam ją od dzieciństwa, ale łatwo mi wyobrazić sobie, że kogoś, kto sięga po nią jako dorosły, nie ujmie aż tak. Wiejska społeczność na kanadyjskiej wysepce w II połowie XIX wieku byłaby raczej o wiele trudniejsza w życiu codziennym, a Ania po tak traumatycznym dzieciństwie pewnie potrzebowałaby specjalistycznej pomocy. Pod tym kątem bardziej realistyczny jest serial Netflixa Ania, nie Anna, który dodał dziewczynce trochę tego mroku, ale z kolei odarł tę historię z sielankowości, za którą jest kochana.
Książki o Ani do dziś pozostają dla mnie, i na pewno dla wielu innych, bezpieczną przystanią, właśnie takie, jakie są. Mimo że czytałam je już nie wiem, ile razy, wiem, że na pewno będę do nich wracać jeszcze nie raz. Avonlea ciągle daje schronienie, a perypetie Ani wciąż bawią i czasem smucą. Chociaż już zawsze z tyłu głowy mam całe tło, które z racji gatunku musiało zostać pominięte, to i tak to działa. Musiało działać też na autorkę, skoro włożyła w tę powieść tyle serca i własnych wspomnień z dzieciństwa, tym bardziej, że później jej życie nie było wcale usłane różami.
Wydanie Wydawnictwa MG, mimo że to kolejny przedruk przekładu Bernsteinowej, prezentuje się pięknie zarówno samo, jak i jako część ilustrowanej serii dla dzieci i młodzieży, w skład której wchodzi między innymi cykl „Małe kobietki” L.M. Alcott i powieści F.H. Burnett. Nowością w stosunku do kanonicznych rysunków Bogdana Zieleńca są ilustracje May Austin i Williama Antona Josepha Clausów oraz ryciny z książek botanicznych. Z jednej strony szkoda, ale z drugiej nowe ilustracje to nowa jakość odbioru tekstu.
Przy okazji warto jeszcze przypomnieć o Maryli z Zielonego Wzgórza Sarah McCoy, prequelu opisującego młodość Maryli, w którym autorce udało się odtworzyć atmosferę powieści Montgomery.
Redakcja i korekta: Sylwia Kłoda
- TYTUŁ - Ania z Zielonego Wzgórza
- TYTUŁ ORYGINALNY - Anne of Green Gables
- TŁUMACZ - Rozalia Bernsteinowa
- WYDAWCA - MG
- ROK WYDANIA - 2022
- LICZBA STRON - 528