„Odkąd jestem w Instytucie Benjamenty, doszedłem to tego, że stałem się dla siebie zagadką […] Może tkwi we mnie człowiek na wskroś pospolity. Ale może w moich żyłach płynie krew arystokratyczna. Nie wiem. Jedno tylko wiem z całą pewnością: będę w przyszłości rozkosznym, okrągłym zerem. Na starość będę obsługiwał młodych, pewnych siebie, źle wychowanych prostaków, albo będę żebrał, albo zginę marnie” (s. 5-6).